Opowieści niesamowite

Opowieści niesamowite, czyli kłopoty z czaszką

Iwona Bugajska

Odebrałam telefon: – Nazywam się Jerzy Lewczyński. Stary jestem. Chcę uporządkować sprawy. Od 1974 roku mam w domu czaszkę księżnej Ludwiki Sułkowskiej, która mieszkała kiedyś na zamku w Bielsku. Chcę ją oddać na zamek, gdzie jej miejsce, ale się boję. Niech pani zrobi to za mnie. Proszę


Pojechałam na gliwickie blokowisko. Jerzy Lewczyński, znany fotograf, wyciąga z szafy białą doniczkę. Z naczynia patrzy na mnie bezzębna czaszka. Pan Lewczyński wyjaśnia: – Miałem kolegę plastyka, który w 1974 roku wyemigrował do Australii. Przed wyjazdem zrobił dla mnie paczkę. „Masz tam ołówki, bloki. Przydadzą ci się” – powiedział.

 

Nie otwierałem paczki przez kilka dni. Gdy w końcu do niej zajrzałem, niemal zemdlałem. W paczce była ludzka czaszka. Zadzwoniłem do kolegi. Chłopie, czyja ona jest!? „Księżnej Sułkowskiej” – odpowiedział. 

Od Napoleona po Dumasa

Czytam o Sułkowskich. Ludwika była córką barona Karola Larysza, właściciela kopalń. Gdy w wieku 16 lat została żoną księcia Jana Sułkowskiego, weszła do rodziny zaliczanej niegdyś do dziesięciu najbogatszych rodów Europy. 

Ludwika i Jan przyjaźnili się z największymi tego świata. Od Napoleona po Dumasa. Mimo to Ludwika nie była szczęśliwa, bo Jan jej nie kochał. Byli długo bezdzietni, więc adoptował, a właściwie kupił sobie, trzech synów (dwóch z nich zmarło, trzeci – już po narodzinach naturalnych synów Ludwika i Maksymiliana – został oddany do klasztoru). Gdy Ludwika wreszcie zaszła w ciążę, książę uznał, że go zdradziła, i próbował ją wypędzić. 

Jest 3 marca 1848 roku, dwór w Słupnej koło Mysłowic. 58-letnia księżna Ludwika Sułkowska śpi. Budzi ją hałas. Stoi przed nią Franke, przyjaciel jej młodszego syna, księcia Maksymiliana, a szwagier jego kochanki, Flory. Mierzy do księżnej z pistoletu. Młodzi zaplanowali morderstwo, bo chcieli zagarnąć jej majątek. Kula trafia księżną w pierś. Pochowano ją w Słupnej, a po latach Ludwik, starszy syn, ściągnął trumnę na zamek w Bielsku. 

Grzechy młodości

Kwiecień 1947 roku, Bielsko. Przyjaciel Lewczyńskiego uczy się w liceum plastycznym, które po wojnie mieści się na zamku w Bielsku. Chłopców trzymają się żarty. Pewnej nocy schodzą do krypty. Otwierają trumnę. Na wieku napis: Luise Fuerstin Sułkowski. Z trumny zabierają czaszkę. 

Lewczyński błaga: – Uwierzcie w tę historię. Kolega z Australii jej nie potwierdzi, bo już nie żyje. Ale niech pani zapyta pana J. On też był w krypcie. 

J., emerytowany nauczyciel z Wodzisławia, nie zgadza się na ujawnienie nazwiska. Niedawno przeszedł operację krtani, więc na pytania odpowiada na kartce: „My tylko podnieśliśmy czaszkę z podłogi. To Rosjanie wcześniej otwarli kryptę i trumny”. 

Włóż mi ją do trumny

Jerzy Lewczyński ponagla mnie telefonicznie. Chce, żebym natychmiast przyjechała po czaszkę. 

– Nie jestem już młody, coraz gorzej się czuję. Wszystko może mi się przydarzyć. Przecież nie zostawię jej rodzinie – prosi. 

Na zamek nie pojedzie. W końcu przyznaje, że był już tam raz. Dwa lata temu chciał oddać szczątki, ale stchórzył. Potem próbował zakopać czaszkę na jednym z gliwickich cmentarzy, ale ktoś go zobaczył. – Mógł wezwać policję – tłumaczy Lewczyński. 

Zrezygnowany wrócił do domu i powiedział żonie: – Włóż mi ją do trumny. 

– Ktoś otworzy trumnę, zobaczy dwie czaszki i będzie pytał, kogo zamordowałam. Nie ma mowy! – zaprotestowała żona. 

Jerzy Lewczyński pomyślał jeszcze, że wyśle czaszkę na zamek pocztą, ale uznał, że to nie po męsku. 

Zamek nie chce nas widzieć

Pan Lewczyński decyduje się wreszcie, że pojedzie na zamek, pod warunkiem że mu nic nie zrobią. Gdy prokurator rejonowy z Bielska Janusz Jaros zapewnia, że po tylu latach zbezczeszczenie grobu uległo przedawnieniu, fotografowi spada kamień z serca.

Ustalamy termin wizyty na zamku. Przyjmie nas Iwona Purzycka, dyrektorka zamkowego muzeum. Rozmyśla się jednak. Zamek odwołuje spotkanie. Nie chcą widzieć nas i czaszki. 

– Co mam z nią zrobić? Postawić ją sobie na biurku czy może trzymać w szafie? – denerwuje się dyrektorka. 

Upieram się, że i tak przyjedziemy. 

Pan Lewczyński żegna się z czaszką

Pan Lewczyński kupuje w kwiaciarni czerwoną różę i czarną wstążkę z napisem „Ostatnie pożegnanie”. Przewiązuje nią donicę, odmawia „Wieczne odpoczywanie”. Wreszcie wkłada donicę do plastikowej reklamówki w kwiaty. Możemy jechać. 

Dyrektorki nie ma. Rozchorowała się, ale czeka na nas Wojciech Glądys, wicedyrektor muzeum. Obok niego trzech policjantów. Glądys oznajmia, że czaszki nie bierze. Ma listę wymówek: – Trzeba ją zbadać. Kto za to zapłaci? Wejdę do krypty Sułkowskich, a krewni oskarżą mnie, że bezczeszczę groby. Dziś wezmę jedną czaszkę, a jutro ktoś podaruje mi trzy. 

Lewczyński nie wytrzymuje: – Jesteście historykami! Nie interesuje was rozwiązanie tej zagadki?! Ja z czaszką do domu nie wracam. Najwyżej zostawię na portierni. 

Reagują policjanci: – Pan nie rozumie, że przywiózł trupa w siatce?! Jedziemy na przesłuchanie na komisariat. Czaszka ląduje w policyjnej szafie pancernej, a sprawę przejmuje Jolanta Wróbel z Prokuratury Rejonowej w Bielsku. Wszczyna dochodzenie z art. 262, par. 2 o znieważenie zwłok ludzkich. Postanawia, że czaszkę będzie badał krakowski Instytut Ekspertyz Sądowych. 

Na pewno arystokratka

Andrzejowi Czubakowi, antropologowi z Instytutu Ekspertyz Sądowych, nie udaje się ustalić daty śmierci kobiety, do której należy czaszka. Określa jedynie, w jakim wieku zmarła. Miała ok. 55 lat. Czubak wie też, jak wyglądała. – Była brunetką o ciemnych oczach. Musiała być wysoka, bo czaszka jest duża. Przykładałem ją do głów wysokich koleżanek i rozmiarami pasowała – mówi. – Z całą pewnością była arystokratką. Miała załamany garbaty nos. 

Andrzej Czubak przygląda się portretom Ludwika Sułkowskiego, syna księżnej, i Karola Larysza, jej brata, które udało nam się zdobyć. – Na oko widać podobieństwo, ale na oko to nawet fartuszka się nie uszyje. Pewność dałby test DNA, ale prokuratura o to nie wystąpiła. 

Badanie DNA, jak mówi Czubak, jest proste i trwa jeden dzień. – Jedną próbkę uzyskamy z kawałka zmielonej czaszki, druga to ślina od potomka księżnej, najlepiej z linii żeńskiej. Mógłby też spróbować na sporządzony przez siebie wizerunek księżnej nałożyć jej portret, ale najpierw trzeba go znaleźć. 

Znajduję Sułkowskiego w Paryżu

Prokurator Jaros składa mi propozycję: – A może znajdzie nam pani jakiegoś Sułkowskiego i portret Ludwiki? Zrobi to pani dwa razy szybciej niż my. 

Ryszard Kincel, historyk mieszkający w Raciborzu (napisał książkę o Janie Sułkowskim, mężu Ludwiki): – Portret? Trzy lata szukałem. Nigdzie nie ma. 

Pan Kincel zna jednak krewnego Ludwiki. Kiedy 30 lat temu zbierał materiały do książki, korespondował z księciem Alexandrem Sułkowskim z Wiednia. Niestety, zgubił jego adres. 

O Alexandrze Sułkowskim wiem, że ma 63 lata i jest właścicielem warsztatu samochodowego. Pytam o niego w austriackiej informacji telefonicznej. Telefonistka: – W Wiedniu żaden Sułkowski ani Sulkowsky nie mieszka. 

Irena Lipowicz, ambasador, delikatnie odmawia pomocy: – Tu jest jeszcze szczelniejsza ochrona danych osobowych niż w Polsce. 

W internecie znajduję Hubertusa Sułkowskiego, prawnika z Paryża.

Wysyłam maila: – Czy pan jest członkiem książęcej rodziny Sułkowskich z Bielska?

Odpowiedź: – Tak. 

Opisuję Sułkowskiemu historię czaszki. Czy zgodzi się na podanie adresu prokuratorowi i da odrobinę śliny? Odpisuje, że nic nie wie o zamordowaniu swojej praprababki i o kradzieży czaszki. Chętnie będzie współpracował z prokuraturą. Zasypuje mnie pytaniami: – Czy to prawda, że brat mojego dziadka dla ratowania majątku kolaborował z Niemcami? Co z naszymi zamkami? 

Wysyłam panu Sułkowskiemu z Paryża portret Ludwiki namalowany ręką Czubaka. Zaraz odpisał: „Wydaje mi się, że Ludwika była ładniejsza”. Przysyła mi rodzinne zdjęcia. Rzeczywiście, Ludwika nie była szpetna. 

Informuję prokuraturę, że mam zdjęcia Ludwiki. Prokurator Janusz Jaros już ich nie potrzebuje: – Koniec śledztwa. Mamy tu tysiące spraw, a ta wcale nie jest priorytetowa. 

Przełożony nie poinformował jednak prokurator Jolanty Wróbel o zamknięciu śledztwa, więc ta prowadzi je dalej. Chce zobaczyć zdjęcia. – Wyślę je do poznańskiego Zakładu Medycyny Sądowej przy Akademii Medycznej, gdzie właśnie czaszka trafiła – informuje mnie. – Musiałam ją tam wysłać, bo krakowski Instytut nie chciał jej dalej badać – tłumaczy. 

Cztery piece i podłoga

Materiały, które dostałam od Sułkowskiego, obiecuję przekazać zamkowi. W zamian proszę o kopie zdjęć z ich archiwum. Chcę zrewanżować się Sułkowskiemu. Dyrektor Purzycka denerwuje się: – Mam za darmo przekazać mu zdjęcia?! On chyba do biednych nie należy? Mógł-by coś dać na zamek. A wie pani, że oni, jak uciekali, to w zamku zostawili cztery piece i podłogę? Możemy przyjąć te zdjęcia albo nie. Niewiele wniosą nowego. 

Ale gdzie jest czaszka? Nie dotarła do Zakładu Medycyny Sądowej w Poznaniu. W poznańskiej prokuraturze, która, zdaniem Jolanty Wróbel, miała pośredniczyć w jej przekazaniu, o sprawie nigdy nie słyszeli. Okazuje się, że czaszka w ogóle nie wyjechała z Bielska. Jest ciągle w depozycie prokuratury. 

Jolanta Wróbel podejmuje decyzję, że czaszka nie będzie więcej badana. – W Poznaniu wycenili, że ustalanie wieku czaszki i badanie DNA będzie nas kosztowało 7 tys. zł – mówi. – Nie mamy pieniędzy. Już dawno zrobiliśmy, co do nas należało. Ustaliliśmy, że kradzież czaszki i zbezczeszczenie grobu uległy przedawnieniu. A tak w ogóle to mam żal, że ludzie z zamku nie wykazali żadnego zainteresowania sprawą. 

Pani Wróbel ma jednak pewien pomysł. – Napisałam do pana Sułkowskiego w Paryżu, żeby przejął czaszkę. Czeka na niego w prokuratorskim depozycie do 13 grudnia. Jak stanie się jej właścicielem, będzie płacić za badania, może decydować, gdzie i jak ją badać. A jak nie, to każę czaszkę pochować na cmentarzu komunalnym.

Pytam pana Sułkowskiego, co on na to. Mailuje, że nie dostał żadnego listu od prokuratury. 

Sułkowski pisze więc do prokurator Wróbel: czaszka powinna spocząć w krypcie. 

Pani prokurator odpisuje: pan źle zrozumiał list. Proszę przejąć czaszkę i zapłacić za badania. 

Dzwonię do Ministerstwa Kultury. Może ma jakąś radę? Ministerstwo: można by zrezygnować z badań i otworzyć kryptę, ale musiałby się zgodzić marszałek województwa. 

Urząd marszałkowski: niech wpłynie pismo od Sułkowskiego. Zbierze się zarząd, zastanowimy się. 

Co na to wszystko pan Lewczyński? – Ja chciałem tylko, żeby kości księżnej zaznały spokoju. A tu wygląda, że spokój ona miała u mnie. 

Skomentuj artykuł

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

1 + 1 =

Scroll to Top