Pradziadek Karol i jego córka Eugenia

To są ciekawe materiały  dotyczące pradziadka Karola i jego córki Eugeni Januszkiewiczowej znanej postaci XIX w.

Jeżeli wczytacie się w tekst oprócz wielu ciekawostek z tamtego okresu, będziecie mogli przeczytać parę ciekawostek o życiu i działalności pradziadka Karola oraz księcia Sułkowskiego

Ponieważ jak wiecie , chociażby z artykułów na Naszym portalu , Nasze rody były skoligacone m.in.poprzez małżeństwo Księcia z  Ludwiką Larisch.

Możecie też przeczytać o Eugenii Jauszkiewiczowej córce Karola.

Ponieważ nie chciałem „obcinać” wiadomości z tego źródła , a jest ich bardzo dużo i są bardzo ciekawe dot. historii z tamtego okresu, dodatkowo wiadomości związane z Naszą rodziną zakreśliłem innym kolorem.

Karol z żoną Karoliną Wielopolską
Karol z żoną Karoliną Wielopolską

OKRUSZYNY HISTORYCZNE ZBIERANE
po dawnych aktach, archiwach i dziennikach
PRZEZ
Józefa Wawel-Louis
SERYA I
W KRAKOWIE,
W DRUKARNI ?CZASU? FR. KLUCZYCKIEGO I SP.
pod zarządem Józefa Łakocińskiego.
1898.
ODBICIE Z ?PRZEGLĄDU POLSKIEGO?.
NAKŁADEM REDAKCYI.
WOJSKOWA REPREZENTACYA GALICYI

po pierwszym rozbiorze kraju.


I. Galicyjska gwardya szlachecka. (1781?1791). Ostatnie prace historyczne Beera, Arnetha i Ramshorna wyjawiły do dna powody, jakie skłoniły Austryą do udziału w pierwszym rozbiorze naszego kraju. Wiemy już dzisiaj dokładnie, iż cesarzowa Marya Te- resa nie płakała ? jak dotąd powszechnie mniemano ? podpisując traktat rozbiorowy; lecz wykreśliła w nim to znaczące słowo: rechtmässig (Arneth, VIII str. 396) i napi- sała : placet, weil so viele und grosse Männer es wollen. (Rams- horn, str. 582). Wprawdzie rościli pozornie lub z przekonania wiedeńscy mężowie stanu różne pretensye do Rzpltej pol- skiej, wywodząc je ze ziemi spiskiej i nazwali zabór kraju, dawno zapomnianem mianem królestw Galicyi i Lodomeryi ochrzczonego, ?aktem rewindykacyi”, lecz akt ten nie był dziełem z rozmysłem prowadzonej polityki zaborczej. Austrya, pozostawiona przez Polskę w siedmioletniej wojnie jej smutnemu losowi, nie związana z nami podobnym traktatem jak w r. 1683 z obawy przed Turcyą, trzymała się wobec polityki prusko-rosyjskiej, której potęgę w utracie Szląska poczuła, całkiem na uboczu. Wojska austryackie wy- sunęły się też po za Spiż, za sporną granicę, dopiero wtedy, gdy po rozmowie Paca z cesarzem Józefem w Neustadt i me- dyacyach z Łojkiem, przybyły w dniu 29 lutego 1772 r. do 1 2 Wiednia nadzwyczajny poseł Rzpltej hetman w. litewski Mi- chał Ogiński*) nie mógł dać zapewnienia, że Rzplta zdoła się oprzeć siłą oręża stanowczemu zaborowi skrajnych pro- wincyj przez Prusy i Rosyę. Po wojnie siedmioletniej i opuszczeniu przez sojusznika cara Piotra III (1762 r.), który przeszedł do przeciwnego obozu, wycieńczona Austrya, nie wspierana uczciwie przez intrygancką Francyę, nie mogła prowadzić wojny o Polskę lub dla Polski z tak potężnymi monarchami, jak Fryderyk II i Katarzyna II. Nie mogąc zażegnać dziejowej burzy i nad nią wiszącej, Austrya musiała zgodzić się i przystąpić do dzieła rozbioru Polski, by niedopuścić do nadmiernego roz- postarcia się Rosyi, wzbicia w siłę i potęgę u jej granic. Sternicy nawy państwowej uważali też za tryumf dyploma- tycznej roboty, iż bez dobycia oręża zyskać zdołali woje- wództwo ruskie, mową, wiarą i obyczajem do Rosyi najwię- cej zbliżone i przez nią serdecznie upragnione. Odrębnie i niezależnie od tej dla nas nieszczęśliwej, politycznej konieczności Austryi, która poczucie wdzięczności i obowiązek szlachetnego odwetu stłumić kazała, żyła jeszcze w Wiedniu pamięć odsieczy wiedeńskiej. Jej rocznicę obcho- dzili pieszo ? aż do r. 1783 – wraz z uroczystą procesyą cesarze niemieccy w Wiedniu. W kruszcu, na dziękczynnej tablicy 2 ), przyświecały im jeszcze słowa: Da Vienna Deo 1 ) Szczegóły bliższe o podróży tego posła, który przywdziawszy cudzoziemskie suknie wyjechał z Warszawy 20 stycznia 1772 r., lecz z powodu uwijających się po kraju konfederatów, tylko zwolna, pod osłoną oddziałów wojskowych hetmana Branickiego, dostać się mógł do Bielska, a następnie przez Berno do Wiednia, jak również o jego przyjęciu w niedzielę 1 marca 1772 r. na uroczystej audyencyi w zamku cesar- skim (Burgu) i nazajutrz na balu dworskim w sali zwier- ciadlanej, podało Wiener Diartnm z r. 1772 . O powrocie tego posła do Warszawy i rezultacie jego posłannictwa wspomniało toż Diarium dopiero w Nrze 6 z r. 1773. 2 ) Opis tej pięknej tablicy, na której dotąd stoją wyryte te piękne słowa: ?Oddaj Wiedniu chwałę Bogu, najjaśniej- 3 gloriam, serenissimo regi Polonictrum gratias age, aeternum fove nomen et gesta polona, więc też w chwili pierwszego zaboru naszego kraju, nie było uczucia nienawiści, chęci wyzysku lub wynarodowienia Galicyi. Odmiennego zdania, ani z pierwszych patentów cesarzo- wej Maryi Teresy, ani ze słów przysięgi homagialnej złożonej przez mieszkańców Galicyi uzasadnić nie można; albowiem usiłowania germanizacyjne i zaniedbanie nowo – zyskanego kraju pod względem narodowo-ekonomicznym, nastąpiły zna- cznie później, za sprawą czeskiej arystokracyi biurokraty- cznej i wskutek obojętności naszych politycznych mężów stanu. Cesarzowa Marya Teresa pragnęła przydzielić Galicyę do korony węgierskiej, urządzić ją jak Siedmiogród, a wspie- rana przez kanclerza węgierskiego Esterhazego, utworzyła w tym celu (w r. 1773), na wzór węgierskiej kancelaryi nadwornej, osobną i odrębną galicyjską kancelaryę nadworną. Nieszczęście chciało, iż w zajętej dzielnicy polskiej nikt nie mówił po niemiecku, a w Wiedniu po polsku. Język ła- ciński nie był upowszechnionym pod Kahłenbergiem, a wy- kształconym u podnóża Karpat. W Wiedniu nie było – w krytycznym czasie ? z wyjątkiem ks. Andrzeja Ponia- towskiego, brata króla, w misyi dyplomatycznej zdyskredy- towanego (A me tli VIII str. 73) i już tylko służbą w wojsku austryackiem zajętego a wkrótce zmarłego (3 maja 1773 r.), nikogo z panów polskich, coby w obronie narodowych praw mieszkańców Galicyi przemówił, o nie się upomniał, lub oświadczył gotowość wzięcia udziału w nowym rządzie. Podczas pierwszego przyjazdu cesarza Józefa II do Galicyi (w lipcu 1773 r.) nikt ze znakomitszych osób nie wyjechał na jego spotkanie, nie zbliżył się do jego osoby i nie obja- szemu królowi polskiemu dzięki, przechowaj wiecznie pa- mięć imienia i dzieła Polaków” podał J. Louis w art. Uze- czy i pamiątki polskie w Wiedniu przy Sprawozdaniu To warzystwa Biblioteki polskiej (Wiedeń 1894 r.) str. 14 . 1* 4 wił chęci służenia krajowi pod berłem Austryi. Wszyscy nasi obywatele ziemscy, co mieli udział w rządzie, wpływ i znaczenie w kraju, wynieśli się zaraz za kordon, gdzie mając również rozległe posiadłości, wykonywać mogli dalej ulubione prawa polityczne, używać ubóstwianej wolności, doznawać nieograniczonej swobody i odzyskiwać na nowo utracone starostwa, krajowe urzędy i godności dworskie. W kraju oddanym dobrowolnie sąsiadowi nikt nie po- został, bo niezamożnej lub politycznie nie wykształconej szlachty, ubogich mieszczan i pod dań pana poddanego ludu wiejskiego, jako czynników w organizacyi państwa, w ra- chubę brać nie było podobnem. Dla ?galicyjskiej kancelaryi nadwornej w Wiedniu”, dla rządu gubernialnego we Lwowie i na posady starostów w Ga- licyi nie pozyskano też ani jednego Polaka; a na krze- słach sędziowskich utrzymać zdołano zaledwie dwóch da- wnych członków trybunału koronnego, pp. Skorupkę i Pole- tyłłę i pisarza sądu grodzkiego Krukowieckiego, darząc ich koroną hrabiowską. Z tej chwili opuszczenia rąk polskich skorzystała żądna władzy, urzędów i przychodów zubożała szlachta czesko- austryacka, a dzierżąc naczelne urzędy w Wiedniu, zajęła bez oporu i natychmiast wszystkie ważniejsze stanowiska urzędowe w Galicyi. Podczas drugiego przyjazdu cesarza Józefa do Lwowa (1780 r.) zjawili się już wprawdzie niektórzy możni panowie nasi w obawie utracenia w Galicyi posiadanych starostw i królewszczyzn, witali cesarza uniżenie i ubiegali się o ho- norowe urzędy i godności dworskie, lecz i wówczas nie obja- wili chęci wstąpienia do służby austryackiej w Galicyi i pod- dania się rygorowi, jakiego nowy rząd od urzędników wymagał. Zresztą było to już i zapóźno. Nadworny Spectakel-Director, hr. Sporck dzierżył w swej ręce naczelną władzę sądowniczą w Galicyi ? a Comerzial- Intendant z Tryestu, hr. Henryk Auersperg, chcąc upewnić się na posadzie gubernatora Galicyi, którą po sędziwym je- nerale hr. Hadiku uzyskał, postarał się zaraz za wpływem swej o potężnej rodziny, której przewodniczył wice kanclerz Józef hr. Auersperg, o zwinięcie ?galicyjskiej kancelaryi nadwornej” (1776 r.). Obcokrajowi hrabiowie: Brigido, Bubna, Cavriani, Dietrichstein, Deym, Gallenberg, Gnicciardi, Lazansky, Odo- nell, Siskovics i Strassoldo ? nie licząc baronów ? trzymali się kurczowo pochwyconych dorywczo w Galicyi urzędów i bez przyczyny nie byliby z nich ustąpili Mimo tego wszystkiego, wysilała się nieustannie ro- dzina cesarska, by przyciągnąć ku sobie powracających lub w kraju pozostałych obywateli ziemskich, ofiarując im za- szczytne urzędy i rangi dworskie. Kto tylko w owym czasie z rodzin znakomitszych okazał nowemu rządowi swoją życzli- wość lub udzielił temuż jakiegokolwiek poparcia, zyskiwał odrazu godności i tytuły hrabiów, szambelanów, prezesów, baronów i t. p. Początkowo utrzymano też przy władzy prawodawstwo polskie i dawne sądy grodzkie i ziemskie, stworzono parla- mentarną instytucyę stanów galicyjskich (1775 r.) i krajową reprezentacyę wojskową, w ochotniczych szwa- dronach ułanów i w szlacheckiej gwardyi przybocznej. Gali- cyjskie prawo państwowe i konstytucya galicyjska były już bliskiemi ułożenia, a jak te własnym ciężarem, nie skutkiem zabiegów z naszej strony, stworzone instytucyę narodowe z bie- giem czasu topniały i znikły, to wiadomo dobrze tym na- szym zasłużonym mężom stanu, którzy po latach kilkudzie- sięciu, te zatracone, przy zajęciu kraju jednakże uznane prawa i urządzenia narodowe, z takim trudem i mozołem na nowo odzyskiwać musieli. O przywrócenie jednej z tych dawnych instytucyj t. j . galicyjskiej gwardyi szlacheckiej nie starano się dotąd ? może dlatego, iż zamarła pamięć o niej, a fundusze, na jej utrzymanie przeznaczone, do dziśdnia są zużywane w sposób dla naszego kraju korzystniejszy. Przypomnimy ją dla zyskania dowodu, iż gdyby nasi wpływowi przodkowie mieli zmysł polityczny, gdyby byli umieli pogodzić się z losem i owładnąć ówczesne przychylne nam i przyjazne usposobienie, gwardya galicyjska stałaby 6 do dzisiaj pod bronią w Wiedniu, a kraj nasz zyskałby już wówczas tesame prawa i przywileje, co Węgry. Königliche galizisclie adelige Leibgarde czyli jak ją w skróceniu polską gwardyą powszechnie nazywano, zaprowadził cesarz Józef II, mocą patentu z dnia 16 listo- pada 1781 r. Utworzono ją jako hufiec konny, przy boku cesarza w Wiedniu, ze szlacheckiej młodzieży polskiej słu- żącej w wojsku austryackiem lub dobrowolnie przybywającej z zajętego kraju. Jej liczbę ustanowiono na głów i koni fron- towych 60; biorąc na początek 40 młodych ludzi, polskiego szlacheckiego pochodzenia, z pułków regularnej armii i po- krywając wydatek na jej zaprowadzenie i utrzymanie z ogól- nych funduszów państwa. Organizacya galicyjskiej gwardyi odbyła się w kosza- rach przybocznej gwardyi węgierskiej, zaprowadzonej w r. 1760, pod jej opieką i według regulaminu dla tejże gwardyi wy- danego. Gwardya piesza niemiecka (Arcieren-Leibgarde), w trzy lata później (1763 r.) zaprowadzona, posiadała odrę- bną organizacyę, istniała osobno i tylko podczas wielkich uroczystości dworskich występowała razem z dwiema kön- nend gwardyami, t. j. węgierską i galicyjską Umundurowanie galicyjskiej gwardyi, co do kroju, barwy i ozdób sukni, było wybitnie polskie, nadzwyczaj bogate i oka- załe. Żołnierze nosili krótkie ciemno-granatowe kontusze, sze- roko złotem lamowane i czerwonemi rabatami ozdobione, szerokie granatowe spodnie z wypustkami, wpuszczone do wysokich polskich butów. Na ramionach mieli złote szlify z bulionami, szerokie pasy polskie koloru czerwonego złotem przetykane, ładownice na białych pasacli przez piersi prze- wieszone i łosiowe rękawice. Na głowie mieli złocisto-czer- wone kaszkiety ułańskie, t. zw. ?tatarki” z czaplemi piórami, u dołu obłożone białem futrem. Oficerowie mieli tensam strój co szeregowcy, tylko jeszcze więcej kapiący od złota, z wojskowemi odznakami rangi. Za uzbrojenie dano gwardzistom szerokie kawaleryjskie pałasze, pistolety i wysokie lance z dwukolorowemi chorą- giewkami. Konie jednej maści, wysokie, równej miary z gwar- 17 dyą węgierską, ubrane były na sposób polski i pokryte ty- grysiemi skórami krojem paradnych czapraków. Wogóle, zewnętrzna postać galicyjskiej gwardyi była imponującą i jak zapewnia kronikarz Kisch, wywierała bei den schaulustigen Wienern nicht geringes Aufsehen ’). Na pomieszczenie gwardyi wystawiono umyślnie, obok pałacu ks. Schwarzenberga, na Rennweg Nr 537, osobny budynek, do którego sprowadziła się galicyjska gwardya szlachecka w dniu 1 lipca 1783 r. 2 ). Po jej zwinięciu, za- jęła budynek niemiecka gwardya, który dotąd nazywany bywa gąlizischer Gctrdehof. Szeregowcom gwardyi przyznano żołd i rangę chorą- żych w armii (Fähnriche). W r. 1786 dla powstrzymania ubytku w szeregach, wywyższono ich do stopnia podporuczni- ków, a miasto Wiedeń przyznało im prawo wprowadzania do miasta bez opłaty, dla własnego użytku lub wyszynku, 60 beczek piwa lub wina. Odpowiednio do tego najniższego stopnia zwykłych gwardzistów, dostrajały się tak zwane ?szarże” czyli rangi podoficerów i oficerów gwardyi. I tak wachmistrzami 1 i II klasy byli rotmistrze i majorowie, porucznikiem pułkownik, a kapitanami jenerałowie. Naczelnym dowódzcą, czyli kapi- tanem gwardyi galicyjskiej mianowany został ks. Adam ’) Do słów powyższych dołączył Kisch w dziele: Die alten Strassen und Plätze Wien’* (Wien 1883; str. 12 tę błędną wzmiankę, iż gwardyę galicyjską utworzono na przyjęcie i uczczenie carewicza Pawła, wraz z żoną Maryą Fedo- rowną, pod przybranem nazwiskiem hr. du Nord przyby- łego do Wiednia. Na dowód, iż wiadomość ta jest nie- prawdziwą, wystarczy nadmienić, iż carewicz przybył do Wiednia i wyjechał do Włocli pierwej, niż galicyjska gwar- dya szlachecka na konia wsadzoną została. Wiener Zty. Nr 4 i 82 z r. 1781. Wogóle galicyjska gwardya szlachecka nie- znalazła dotąd dziejopisarza, albowiem Hormayer: Geschichte der Stadt Wien, tom V str. 51, 100 i Kluczy- cki: Pamiątki, polskie w Wiedniu, str. 296, wspomnieli o niej tylko pobieżnie „) Wiener Ztg. Nr 48 z r. 1783. 8 Kazimierz na Klewaniu i Żukowie Czartoryski, jene- rał (starosta) Ziem Podolskich, kawaler orderów Orła Białego, św. Stanisława i św. Andrzeja. Ponieważ ranga kapitana gwardyi odpowiadała stopniowi jenerała kawaleryi (Feld- zeugsmeister) w armii i jenerałowie w regule byli honoro wymi właścicielami (Inhaber) pojedynczych pułków, więc ks. Czartoryski otrzymał równocześnie rangę feldzeugmeistra austryackiego i został właścicielem 4 pułku kirasyerów. Książę liczył wówczas lat 48 i był jako wpływowy pan polski, posiada- jący w Galicyi znaczne dobra, i jako oddawna zaufany stron- nik Austryi, w najwyższem poważaniu na dworze cesarskim ’). Jego zastępcą czyli kapitan-porucznikiem był hr. Sta- nisław Ferdynand Rzewuski, c. k . jenerał-major ka- waleryi i kawaler orderu Białego Orła, pan znacznych dóbr na Ukrainie. Te dwie posady były właściwie tylko dla honoru na- dane, albowiem ks. Czartoryski przebywał ciągle w Rzpltej, gdzie ważne odgrywał role polityczne i rzadko kiedy mógł przybywać do Wiednia. Hr. Rzewuski miał sterane zdrowie, brał urlopy i wyjeżdżał do swych dóbr na Ukrainę, gdzie ?) Hr. Dębicki: Puławy (Lwów 1887 r.) I, str. 372 i 373 podał w dosłownem brzmieniu przechowywane w Muzeum ks. Czartoryskich w Krakowie dwa listy cesarza Józefa z daty Wiedeń 8 i 15 października 1781 r. do ks. Adama Czartoryskiego, w sprawie jego nominacyi na dowódzcę galicyjskiej gwardyi szlacheckiej pisane. W pierwszym, zapytuje cesarz ks. Czartoryskiego, czy przyjmie nominacyę na kapitana dowódzcę galicyjskiej gwardyi szlacheckiej z połączonemi do tej posady attrybucyami i stopniem je nerała kawaleryi w armii austryackiej. ? W drugim liście zezwala cesarz na odroczenie chwili objęcia przez ks. Czar- toryskiego komendy nad gwardyą, zapytuje go co do czasu ogłoszenia jego nominacyi, zawiadamia o nominacyi hr. Sie rakowskiego wachmistrzem i dodaje, że na posadę oficera gwardyi (porucznika), w randze jenerała-majora, ofiarował się le petit général Hzeivuski, lecz go jeszcze nie miano- wał, chcąc usłyszeć zdanie ks. Czartoryskiego, czy mu bę- dzie odpowiedni (si cet homme vous conviendra). 9 też we wsi Pochrebeszcze dnia 16 czerwca 1786 r. na zimną gangrenę, w wieku lat 59, umarł *). Pierwszym wachmistrzem, a zarazem organizatorem i fa- ktycznym dowódzcą galicyjskiej gwardyi, był hr. Józef Sie- rakowski. Służył on od r. 1755 w wojsku austryackiem w pułku Siskovics, z wielkiem odznaczeniem, od porucznika począwszy i zostawał jako podpułkownik w odstawce. Po- siadał on dobra Spytkowice i Jordanów w Galicyi, był ce- sarskim szambelanem i jako rutynowany oficer i dworzanin wysoko cenionym 2 ). Rangę wachmistrzów II klasy otrzymali majorowie: Aleksander von Lücke i Michał hr. Wielhorski 3 ), którzy po- stąpili następnie na stopnie wachmistrzów I klasy. Ich miej- sce zajęli, choć nie równocześnie, rotmistrze: hr. Piotr Wo- dzicki, Rottermund, Prochowski, hr. Renard i Jan Zgierski. Adjutanten! i rachmistrzem gwardyi, prowadzącym po niemiecku wewnętrzną służbę, rachunki i kasę, był rotmistrz Ferdynand bar. Klein. ’) W Pamiętnikach Bartłomieja Michałowskiego (Petersburg 1856 r.) tom I, str. 51 przytoczono — nie wiemy ile z prawdą zgodnie ? iż Rzewuski był kasztelanicem litew- skim, synem Wacława Rzewuskiego, hetmana polnego ko- ronnego i majorem w pułku konnym austryackim, uformo- wanym w Przemyślu, podczas wojny siedmioletniej. Wiener Ztg. w Nr/.e 55 z r. 1786 zamieściła krótki życiorys hr. Rzewuskiego, składając zarazem hołd jego pięknym przy- miotom umysłu i serca, wychwalając jego szczerość, otwar- tość, koleżeństwo i dobroczynność. 2 ) Po zwinięciu gwardyi galicyjskiej pozostał hr. Sierakowski w Wiedniu jako I porucznik i dowódzcą plutonu galicyj- skich łuczników (Arcieren) i umarł w r. 1801 w kosza- rach tejże gwardyi, pozostawiwszy żonę i córkę Maryę Annę. 3 ) Hr. Wielhorski przeszedł jako major do 2 pułku huzarów imienia ks. Toskany i odznaczył się w r. 1789 w wojnie przeciw Turcyi przy Rothenthurmpass tak znakomicie, iż na placu boju posunięty został na stopień podpułkownika (Wiener Ztg. Nr 70 z r. 1789). W r. 1803 był hr. Wiel- horski pułkownikiem i dowódzcą I pułku ułanów. 10 Na, liście szeregowców gwardyi jaśniały nazwiska? br. Adama Miera (majora, kawalera orderu Maryi Teresy), Jó- zefa Bogdana (pułkownika, kawalera orderu Maryi Teresy), Wojciecha Kropiwnickiego (podpułkownika), Franciszka Zar- czyńskiego (majora), Seweryna Kisielewskiego (pułkownika, dowódzcy 4 pułku huzarów, poległego w r. 1809 pod Wa- grani), hr. Antoniego Lanckorońskiego, Stanisława Poradow- skiego (pułkownika i dowódzcy 4 pułku ułanów), Stanisława Pruskiego, Tadeusza Brochockiego’), Franciszka Gintowta, Jana Woronieckiego, Fryderyka Kieninga, Kajetana Zawadz- kiego, Józefa Piętki, Jana Paszkowskiego, Stanisława Dębic- kiego , hr. Jerzego Ożarowskiego, Jana Siemianowskiego, Franciszka Witowskiego, Michała Swierzawskiego, Wielopol- skiego, Suchodolskiego i innych. Zorganizowanie galicyjskiej gwardyi nastąpiło bardzo prędko, albowiem już w dniu 30 grudnia 1781 r. odbyła się uroczystość wprowadzenia gwardyi w świat urzędowy. Opis tej uroczystości podała Gazeta Wiedeńska w Nrze 2 z r. 17822) w następujących słowach: ?Dziś w niedzielę dnia 30 grudnia 1781 r. odbyło się uroczyste przedstawienie i zaprzysiężenie nowo – zawiązanej królewsko – galicyjskiej szlacheckiej gwardyi przybocznej Brochocki był rodem z Leśniowa w Złoczowskiem. W 15 roku życia wstąpił jako kadet do pułku pieszego Lacy, odznaczył się w wojnie i został w roku 1779 oficerem. W gwardyi galicyjskiej zostawał przez lat 4, poczem jako rotmistrz przeniesiony został do pułku kirasyerów Lobko- wicza. Przy organizacyi ułanów galicyjskich został majo- rem w 1 pułku tychże, otrzymał w kampanii włoskiej krzyż Maryi Teresy i poległ jako podpułkownik I pułku ułanów w dniu 18 grudnia 1800 r. w pobliżu Norymbergi. 2 ) Księgozbiory galicyjskie i krakowskie nie posiadają Wie- ner Diarium i Wiener Zeititni/ z ubiegłego stulecia. Jeden kompletny egzemplarz tego na wpół-urzędowego dziennika, przechowany jest w cesarskiej bibliotece w Wiedniu i za- wiera bardzo wiele korespondencyj i szczegółów, odnoszą- cych się do epoki pierwszego rozbioru naszego kraju. 11 w pałacu Trauson (koszary gwardyi węgierskiej) tymcza- sowo pod dowództwem ks. Esterhazego zostającej.” ?W powyższym celu pojechał dworską karetą pierwszy ochmistrz cesarskiego dworu ks. Schwarzenberg do koszar przybocznej gwardyi węgierskiej, dokąd równocześnie przy- byli : kanclerz nadworny hr. Blumegen i z galicyjskiej kan- celaryi nadwornej hr. Chotek. Gwardya galicyjska stała już w szeregi ustawiona, na pięknych koniach, przepysznie odziana, pod bezpośredniem dowództwem I wachmistrza podpułkownika hr. Sierakowskiego.” ?W nieobecność ks. Esterhazego, jego zastępca w do- wództwie gwardyi węgierskiej hr. Palffy, przedstawił gwar- dyę ks. Schwarzenbergowi, który po szczegółowem obejrzeniu i defiladzie takowej, zaprosił ją do wielkiej sali w koszarach.” ?Gwardziści zsiedli z koni, weszli do wspomnianej sali ustawili się w półkole. Ks. Schwarzenberg stanął w po- środku i miał krótką lecz piękną przemowę, w której wspo- mniał o zaszczycie (vorzügliche Ehre), jaki spotkał Polaków dle Kation) i objaśnił znaczenie instytucyi galicyjskiej gwar- dyi w stosunku do kraju i do osoby cesarza, której straż będzie jej szczegółowym obowiązkiem”. ?Na to przemówienie odpowiedział hr. Sierakowski, dzię- kując imieniem gwardyi za zaszczyt i zaufanie, przyobiecu- jąc poświęcić krew, życie i mienie za cesarza”. ?Następnie odczytał audytor gwardyi węgierskiej rotę przysięgi, którą gwardziści, podniósłszy ręce do góry, głośno powtarzali. Po tym uroczystym akcie odprowadzili gwardziści ks. Schwarzenberga do powozu, który z eskortą do zamku cesarskiego odjechał”. Pierwszy paradny występ galicyjskiej gwardyi na ulice Wiednia, nastapił ? smutnem zrządzeniem losu ?na pogrzebie ks. Schwarzenberga w dniu 17 lutego 1782 r., który zazię- biwszy się na wspomnianym akcie installacyjnym, po krót- kiej chorobie życia dokonał. Następną czynnością galicyjskiej gwardyi była służba przy osobie papieża Piusa VI, podczas jego pobytu w Wiedniu. 12 Zupełnie niespodziewane, w dziejach rzymskiego Ko- ścioła niezwykłe zdarzenie opuszczenia Stolicy Piotrowej przez Papieża i najechanie katolickiego monarchy w jego własnym domu, dla poskromienia w podjętych reformach kościelnych, usiłował ces. Józef osłabić przez przyjęcie Pa- pieża z królewskim przepychem i chrześciańską pokorą. Wydarzyła się przytem pewna niedyskrecya, popeł- niona w pierwszej chwili na wiadomość o zniesieniu dawnej bulli papieskiej ?ubi Papa ibi Roma” i zapowiedzianym wy- jeździe Papieża do Wiednia. Powstała ona wskutek przy- padku, iż gwardzista węgierski, wysłany naprzeciw Papie- żowi z listem cesarskim zapraszającym Go na mieszkanie do apartamentów zajmowanych niegdyś przez cesarzową Maryę Teresę w Burgu, był protestantem i odmówił przy- jęcia ofiarowanego mu przez Papieża różańca; a nadto, iż gwardziści niemieccy, którzy z rozkazu i w imieniu cesarza powitali Papieża na granic)’ austr., nie byli również wyzna- nia rzymsko katolickiego. Ten błąd w etykiecie, który boleśnie dotknął Papieża, naprawił ces. Józef dozwalając na ?salwy artyleryi duchow- nej” ’) i wyjeżdżając osobiście wraz z galicyjską gwardyą szlachecką na powitanie Papieża. Polacy uchodzili zawsze za najwierniejszych synów Kościoła i przez papieży zawsze wyszczególniani byli. Z tego powodu gwardya galicyjska była papieżowi milszą i jego otoczeniu więcej odpowiednią, niż gwardya niemiecka lub węgierska, w której szeregach kryło się dużo dyssydentów i kalwinów. Cesarz Józef wybrał ją też na osobistą straż honorową dla papieża. W marcu 1782 r. oczekiwała galicyjska gwardya w peł- nym komplecie i w paradzie na Górze Wiedeńskiej (Wiener- ’) Wyrażenie ces. Józefa w odpowiedzi danej wiedeńskiemu duchowieństwu na prośbę o pozwolenie powitania Papieża przez uderzenie w dzwony po kościołach. Ramshorn: Kai- *er Josrf 11. ii . setne Zeit (Lipsk, 1861), str. 356. 23 herc/) pod figurą Spinner hi ani Kreutz t. j. na placu tracenia zbrodniarzy, na przybycie papieża. Za przybyciem cesarskiego orszaku, z którym wyje- chał cesarz Józef do Wiener – Neustadt dla powitania pa- pieża, po oddaniu wojskowych honorów, otoczyła galicyjska gwardya powozy cesarza i papieża, jadących razem w jednej karecie. Gwardya wiodła je następnie w pochodzie tryum falnym całego duchowieństwa, władz rządowych i wojska, wśród odgłosu dzwonów wszystkich kościołów i okrzyków radości mieszkańców, do zamku cesarskiego (Burgu). Trzy- mając straż przed pokojami papieża, towarzyszyła mu na- stępnie wszędzie, gdzie tylko wyruszył. W szczególności, otaczała papieża, gdy w wielki piątek processionaliter obcho- dził groby po kościołach i klasztorach wiedeńskich, zaś w niedzielę Wielkanocną, gdy szedł z procesyą, po nabożeń- stwie w katedrze św. Szczepana, do kościoła pojezuickiego (.Hofkriegskanzelei-Kirche am Hof). Tam, na zewnętrznym balkonie kościoła, obok tronu papieża, stali galicyjscy gwar- dziści z dobytemi pałaszami podczas pamiętnego pobłogosła- wienia mieszkańców Wiednia przez papieża *). Tę podnio- słą chwilę upamiętnił rylcem Karol Schütz (zmarły 1800 r.), a jego piękny rysunek dołączył Kisch do powyżej wspo- mnianego dzieła nietylko dla uzmysłowienia aktu papies- kiego błogosławieństwa, lecz i dla przedstawienia der pol- nischen Leibgarde, die mit gezogenen Säbeln am Balcon postirt ivar. W podobnie uroczysty sposób, jak podczas przyjazdu, odprowadziła galicyjska gwardya szlachecka w dniu 22 kwietnia t. r. wyjeżdżającego z Wiednia papieża aż do miejscowości Mariabrunn. Po uroczystości Bożego Ciała, na którą wystąpiła gali- cyjska gwardya wraz z węgierską i niemiecką, nastąpił w końcu czerwca 1782 r. przyjazd ks. Czartoryskiego do Wiednia dla podziękowania cesarzowi za nominacyę i obję- cia dowództwa nad gwardyą. Szereg uroczystości, jakie się z tego powodu odbyły, zakończyła serenada, wyprawiona na ’) Wiener Ztg. Nr. 24 i 2G z r. 1782, 14 Grabenie ks. Czartoryskiemu przez gwardyę galicyjską, ce- lem jego uczczenia i pożegnania. O tej ?serenadzie” zamieściła Gazeta Wiedeńska w Nr. 58 z r. 1782 następującą wzmiankę: ?W ubiegły wtorek (16 lipca) o godzinie 10 wieczór urządziła szlachecka gwardya galicyjska wspaniałą serenadę dla uczczenia i okazania radości z nominacyi ks. Adama Czartoryskiego na jej dowódzcę, a który interesami domo- wemi (spieszył się na sejm Rzpltej) zmuszonym jest do ry- chłego odjazdu”. ?W serenadzie wzięły udział dwie bandy muzyczne, to jest cywilna dworska, złożona ze znakomitych muzykantów, i wojskowa janczarska pułku piechoty imienia Preiss. Kon- certom przysłuchiwała się liczna i doborowa publiczność. Żołnierze gwardyi (posiadający rangę oficerów) bawili z wy- kwintną grzecznością towarzyskie zebranie, roznosili chło- dniki, przyczem powszechnie omawiano znakomite przymioty ks. Czartoryskiego”. Wyjeżdżając w dniu 19 lipca 1782 r. zdał ks. Czarto- ryski komendę gwardyi do rąk hr. Sierakowskiego, który równocześnie posunął się na stopień pułkownika w armii i porucznika w gwardyi galicyjskiej. Przez sto lat ? od r. 1684 poczynając ? obchodzono uroczyście w Wiedniu, w dniu 14 września rocznicę oswo- bodzenia miasta od oblężenia przez Turków, za sprawą Po- laków pod wodzą króla Jana Sobieskiego. Tę doroczną uro- czystość, która odbyła się w dniu 14 września 1783 r. po raz ostatni, rozpoczynało zwykle dziękczynne nabożeństwo w katedrze św. Szczepana. Na nabożeństwo przybywali ce- sarze niemieccy pieszo z całym dworem i światem urzędni- czym i wojskowym, w pośrodku wspaniałej procesy i całego duchowieństwa świeckiego i zakonnego, wychodzącej z ko ścioła XX. Augustyanów. Strzelano z dział i z ręcznej broni, obnoszono zdobyte chorągwie i znaki wojskowe tureckie, raczono żołnierzy po koszarach, urządzano zabawy ludowe, a na zakończenie palił Stuver ognie sztuczne przedstawiające bombardowanie miasta przez Turków. Wiatach 1782 i 1783 15 uświetniła tę uroczystość galicyjska gwardya swoją obecno- ścią, otaczając ? jak w r. 1782 – cesarza Józefa i arcyksięcia Maksymiliana podczas pochodu z zamku cesarskiego (Burgu) do katedry, poczem kosztem miasta ugoszczoną została. W dniu 3 kwietnia 1785 r. przybył znowu do Wiednia ks. Czartoryski, był obecnym w dniu 21 kwietnia t. r. na przeglądzie przybyłych z Galicyi ochotniczych szwadronów ułańskich przez cesarza na placu Heumarkt, dowodził z ko- nia galicyjskiej gwardyi na uroczystości Bożego Ciała i wziął udział w dworskich uroczystościach nowego roku 1786. ?Na plac przed zamkiem (Burgplatz) ? pisze Gazeta Wiedeńska w Nr. 1 z r. 1786 ? przybyła wraz z niemiecką pieszą i węgierską konną gwardya, także i galicyjska gwar- dya szlachecka, poprzedzona muzyką, w paradnych mundu- rach i na pięknie przybranych koniach, pod osobistem do- wództwem ks. Adama Czartoryskiego. Przed gwardyą gali- cyjską prowadzono konie zafrontowe (Ilandpferde), pysznie, według zwyczaju krajowego, ubrane Za gwardyą postępo- wała służba ks. Czartoryskiego, innych oficerów i ich galowe powozy. Po uszykowaniu się na placu, zsiedli na komendę gwardziści z koni, oddali je służbie i pomaszerowali na po- koje cesarskie, tworząc szpaler wraz z innemi gwardyami. Za przybyciem cesarza i dworu, po przeglądzie, udała się gwardya do kościoła na nabożeństwo noworoczne, poczem pełniła znów służbę, podczas wielkiego obiadu, który na zło- tych naczyniach podawano. Muzyka nadworna grała różne symfonie, a ks. Czartoryski siedział przy stole obok pierw- szego mistrza ceremonii hr. Stahremberga”. Oprócz uroczystości dworskich, w podobny sposób co- rocznie odbywanych, na które występowała galicyjska gwar- dya, w razie nieobecności ks. Czartoryskiego, pod komendą hr. Rzewuskiego lub hr. Sierakowskiego, wydarzały się różne przygodne obrzędy, w których ? według współczesnych opisów ? brała udział i galicyjska gwardya szlachecka. Do takich obrzędów należały np. uroczystości wesela arcyksięcia Franciszka z ks. Elżbietą Wirtembergską, z po- wodu których (w r. 1788) odroczono noworoczne powinszo- 16 wania na dzień 6 stycznia, ? zaopatrzenia cesarza Józefa śś. Sakramentami w dniu 18 kwietnia 1789 r. gdy nagle zachorował i galicyjska gwardya wiodła z procesyą i przy zapalonych świecach, z niezwykłą pompą, proboszcza od Augustyanów do sypialni cesarskiej ’), ? podczas pogrzebu ce- sarza Józefa, uroczystości koronacyjnych cesarza LeopoldaIIitp. W tych ostatnich czasach galicyjska gwardya nie była w komplecie i pomimo usiłowań ks. Czartoryskiego, przy- znania gwardzistom rangi podporuczników w armii 2 ), nie dała się uzupełnić samymi Polakami i przywrócić do pier- wotnej świetności. Różne przyczyny ostudziły zapał młodzieży polskiej do służby w 7 gwardyi. Jednym z najważniejszych było utworze nie narodowego korpusu ochotniczego (National – Freicorps) w Galicyi, przez cesarza Józefa mocą dekretu z dnia 5 listo pada 1784 r. rozporządzone. Korpus ten składał się począt- kowo z ochotniczych szwadronów ułańskich, formowanych przez ks. Józefa Poniatowskiego we Lwowie i po innych miastach galicyjskich. Do tych szwadronów ułańskich prze- niosło się z galicyjskiej gwardyi prawie wszystko, co było więcej rycerskiego ducha i co pragnęło zyskać odraz;; rangi poruczników lub rotmistrzów. Zaledwie polowa dawnej gwardyi pozostała w szeregach, lecz i pozostali, nie widząc otwartej drogi do szybkiego awansu, sprzykrzywszy sobie służbę pokojową na cesarskim dworze, jako nieodpowiadającą szlacheckiemu usposobieniu i charakterowi narodowemu, wracali pod różnemi pozorami do kraju. W ich miejsce wciskali się do szeregu cudzoziemcy lub ludzie młodzi, żądni szlif oficerskich, którym na utrzymaniu narodowego charakteru i polskiego ducha w gwardyi nic nie zależało. ’) Cesarz Józef dostał wówczas krwotoku i nagle z sil opa- dał. Po przecięciu wrzoda im After przez dra Brambilla7 cesarz ozdrowiał. Wiener Ztg. Nr. 15 z r. 1789. 2 ) Wiener Ztg. Nr. 8 z r. 1786. GWARDZISTA GALICYJSKI KONNO. GWARDZISTA GALICYJSKI KONNO. 17 Po wstąpieniu na tron cesarza Leopolda II i wiele obiecującem przyjęciu deputacyi Stanów galicyjskich w nie- dzielę 14 marca 1790 r., zaszło ?jak wiadomo ? poważne nieporozumienie pomiędzy cesarzem i naszą szlachtą. W Ga- licyi poczęto tworzyć po cyrkułach obywatelskie komitety i podkomitety dla objawienia potrzeb i życzeń kraju, w celu poparcia prac delegacyi polskiej zatrzymanej w Wiedniu dla ułożenia galicyjskiego prawa państwowego (konstytucyi). Jednem z następstw tego nieporozumienia, które tak dotkliwie odczuto w kraju ’), było nietylko wrzucenie do kosza wypracowanego projektu konstytucyi galicyjskiej z dnia 17 sierpnia 1790 r., lecz i rozwiązanie galicyjskiej gwardyi szlacheckiej. Nastąpiło ono z dniem 1 maja 1791 r. wsku- tek cesarskiego rozporządzenia z dnia 14 lutego tegoż roku, które co do powodów objaśniła Gazeta Wiedeńska w Nrze 16 jak następuje: ?Tworząc galicyjską gwardyę szlachecką było zamia- rem zmarłego cesarza nastręczyć galicyjskiej młodzieży szla- checkiej sposobność do wykształcenia się w służbie publicz- nej kosztem państwa. Pochwały godne i chwalebne usiłowania (?.rühmliches Bestreben) tych, co przy tym korpusie dotąd słu- żyli, odpowiedziały w zupełności zamiarom cesarza”. ?Teraźniejszy cesarz, w swej szczególnej pieczołowitości 0 Galicyę, uznał jednak, iż wyświadczy Stanom galicyjskim 1 szlachcie jeszcze większe i donioślejsze dobrodziejstwo, jeżeli przeznaczona dla galicyjskiej gwardyi ilość młodzieży szlacheckiej, w przyszłości, już w pierwszej młodości wziętą ł ) Mocą cesarskiego rozporządzenia, zamieszczonego pod datą 2 czerwca 1790 r. w zbiorze ustaw krajowych Filiera, rozwiązano wszystkie komitety obywatelskie, zabrano ich papiery i zakazano dalszych zebrań pod zagrożeniem oskar- żenia o zdradę stanu. Ten postępek rządu usprawiedliwiała Gazeta Wiedeńska w Nrze 48 z r. 1790 zdarzeniem ?nie- zrozumienia woli i słów cesarza wypowiedzianych do de- putacyi Stanów galicyjskich”. Te kartę dziejów galicyj- skich objaśnił dr St. Starzyński: Projekt galicyjskiej kon- stytucji 1790 (Charta Leopoldina), Lwów 1893, i Sybel: Historische Zeitschrift (1863 r.) zeszyt V. str. 387. 2? 18 zostanie w opiekę i na wykształcenie; przez co przyjdzie się w pomoc i tej ubogiej szlachcie, która na wychowanie dzieci łożyć nie może ’. ?Gdy zaś galicyjska gwardya, przez kilkuletnie awan- sowanie gwardzistów do różnych pułków, do bardzo małej liczby zeszła, a zaprowadzona była na wyłączny koszt pań- stwa i bez współudziału Stanów galicyjskich, więc też i bez zapytania tychże Stanów zwiniętą została”. W jej miejsce przyjęto na korzyść szlachty galicyjskiej, kosztem ogólnych funduszów państwa: a) 40 młodzieńców szlacheckiego pochodzenia, wybra- nych przez Stany galicyjskie, do akademii wojskowej w Wie- ner-Neustadt i b) 33 młodych ludzi, stanu szlacheckiego, do przybocz- nej gwardyi niemieckiej (Arcieren-Leibgarde) ito30jako gwardzistów, 2 jako wachmistrzów 2 klasy (Secondioacht- meister) i 1 porucznika. W wykonaniu tego cesarskiego rozporządzenia, do któ- rego dołączona była nominacya dla hr. Sierakowskiego na jenerał-majora w armii i porucznika w niemieckiej gwardyi łuczników (Arcieren), zorganizowano pod jego dowództwem osobny pluton galicyjski w tejże gwardyi, do którego wcie- lono pozostałych pod bronią galicyjskich gwardzistów i do- brano do reszty, o ile ich nie starczyło, z pułków regularnego wojska’). J ) Szczegóły, odnoszące się do galicyjskiej gwardyi szlachec- kiej w powyżej powołanem dziele: Puławy, a w szczegół ności co do odroczenia organizacyi gwardyi i nominowa nia oficerów dla niej aż do przybycia ks. Czartoryskiego do Wiednia (I str. 350), udania się całej młodzieży służą- cej w tejże gwardyi w wąwozy Somosierry lub na pola Borodino i Lipska (I str. 357) i zniesienia tej gwardyi w r. 1809 z powodu odmówienia przez ks. Czartoryskiego formacyi legii ze szlachty galie. (I str. 358), są niedokładne. Z galicyjskiej gwardyi szlacheckiej, rozwiązanej na po- czątku 1791 roku przeszła prawie cala młodzież polska do szwadronów ułańskich w służbie austryackiej i nie- wierny, czy który z niej pojawił się na polach Zieleniec 19 Równocześnie wybrały Stany galicyjskie 40 młodzień- ców, t. j . 18 z Galicyi wschodniej i 22 z Galicyi zachodniej, na wychowańców akademii wojskowej w Wiener-Neustadt. Rodzice i opiekunowie odstawili wybranych chłopców w dniu 30 września 1791 r. do cyrkułów we Lwowie i w Bochni, zkąd po uroczystej Mszy św. ? ze Lwowa pod przewodnic- twem sekretarza gubernialnego Albrechta, z Bochni zaś cyr- kułowego komisarza Ulricha ? na miejsce przeznaczenia na podwodach odwiezieni zostali. W galicyjskim plutonie łuczników zaprowadzono obo- wiązkową naukę, nietylko przedmiotów wojskowych, jakie dotąd wykładane były, lecz prawa i ekonomii politycznej, ażeby gwardzistów nietylko na oficerów w armii, lecz i na urzędników cywilnych usposobić. Dyrektorem nauk we wspomnianym plutonie galicyj- skim był Józef Kropatsćhek, Czech, koncepista nadwor- nej kancelaryi górnictwa i monet, autor powszechnie zna- nego, jego imieniem dotąd darzonego zbioru ustaw polity- cznych. Nauczycielem prawa był J. u. D. Franciszek Antoni Purtscher, który po zajęciu Krakowa w r. 1796, został radcą sądu szlacheckiego w Krakowie. Cesarz Franciszek I, działając w duchu zmarłego w dniu 1 marca 1792 r. ojca, cesarza Leopolda II, rozporządził, ażeby o postępie w naukach składano corocznie, względem każdego i Dubienki. Ks. Czartoryski już w r. 1791 otrzymał uwol- nienie od służby w cesarskiej gwardyi. Kapitanem dowódzcą gwardyi łuczników (Araeren) został ks. Lobkowitz i pod jego komendą dowodził hr. Sierakowski plutonem galicyj- skim. Pułk kirasyerów imienia ks. Czartoryskiego został w r. 1801 rozwiązanym, a książę otrzymał pułk piechoty Nr. 9 jako właściciel (Inhaber). Ks Czartoryski nie cie- szył się szczególniejszem zaufaniem cesarza Franciszka; chociaż, ze względu na stanowisko syna (ks. Adama) przy boku cesarza Aleksandra, otrzymał w pamiętnym roku 1805 rangę feldmarszałka ( Wiener ZUj, Nr. 22 z r. 1805) w roku zaś zaślubin z Maryą Ludwiką (1808 r.) order Złotego Runa. 20 gwardzisty z osobna, szczegółowe sprawozdanie na podstawie publicznie odbywanych egzaminów. Przebieg pierwszego egzaminu według opisu zamie- szczonego w Nrze 102 Gazety Wiedeńskiej zr.1792?był następującym: ?Dnia 18 grudnia 1792 r. o godzinie 8 rano pojechał dowódzca galicyjskiego plutonu łuczników lir. Sierakowski, w sześciokonnej galowej karecie, do mieszkania radcy dworu lir. Edlinga, cesarskim reskryptem zamianowanego nadwor- nym komisarzem egzaminacyjnym. Powóz otaczał oddział cesarskiej gwardyi i służba hr. Edlinga, i w tem otoczeniu przywiózł go hr. Sierakowski uroczyście do koszar im gali- zischen Gardehnf. Tam oczekiwał go dowódzca gwardyi łu- czników ks. Lobkowitz, wprowadził z uszanowaniem do Le- ftorium, w którem wszyscy galicyjscy gwardziści już zgro- madzeni byli.” ?Po przemówieniu hr. Edlinga, na które odpowiedział imieniem nauczycieli i gwardzistów dyrektor Kropatschek, sławiąc dobrodziejstwa świadczone gwardzistom przez cesarza, rozpoczęły się popisy.” ?W obecności ks. Lobkowitza, hr. Sierakowskiego, oby- dwóch galicyjskich wachmistrzów i galicyjskich deputowa- nych, zadawał hr. Edling, jak również Kropatschek i nauczy- ciele, każdemu gwardziście z osobna różne pytania z nauki prawa i wiedzy służby cyrkularnej (politycznej), znajomości języka niemieckiego, stylu urzędowego, matematyki, logiki, metafizyki itp.” ?Nazajutrz dnia 19 grudnia przybył powtórnie z tąsamą paradą hr. Edling do koszar gwardyi dla przewodniczenia publicznej dyspucie, jaką gwardzista Horodyński de Iioro- dyszcze z logiki i metafizyki miał odbyć.” ?Na ten popis przybył i młodszy brat cesarza, arcyksiążę Józef. Czterech uczonych wiedeńskich t. j . X . Jan Wiser profesor teologii pastoralnej, Piotr Jordan profesor historyi naturalnej na Uniwersytecie wiedeńskim, X. Karol Michaeler kustosz biblioteki uniwersyteckiej i adwokat (Hofagent) Filip Rothkogcl oponowało Horodyńskiemu.” 21 ?Horodyński bronił swycb zdań bardzo dobrze, wyrażał się zwięźle i z gruntowną znajomością wiedzy filozoficznej, czemu przysłuchiwało się z wielkiem zajęciem całe zgroma- dzenie i arcyksiążę aż do końca.” Następnie składali egzamin z nauki prawa i przepisów administracyjnych, przy objaśnianiu wypadków praktycznych, gwardziści: Biliński, Baczyński, Wacław Załęski i Strzegocki, ku ogólnemu zadowolnieniu obecnych…” Cesarz Franciszek był również zadowolnionym z rezul- tatów nauki udzielanej przez Kropatschka, obdarzył go zło- tym medalem zasługi na łańcuchu umocowanym, który w dniu 19 kwietnia 1793 r. zawiesił mu na szyi, po stosownej prze- mowie, w obecności nauczycieli i galicyjskich gwardzistów, ich dowódzca lir. Sierakowski Po trzecim rozbiorze kraju ogłoszono w r. 1799, iż do galicyjskiego plutonu łuczników przyjmowaną będzie polska młodzież szlachecka z zajętej po Pilicę dzielnicy, bez ogra- niczenia co do liczby. Za warunek przyjęcia podano: pocho- dzenie szlacheckie, wiek lat 18, dobre zdrowie i wzrost naj- mniej 5 stóp 6 cali. Rodzice przyjętych młodzieńców obo- wiązani byli mieszkać stale w granicach monarchii austry- ackiej ’?*). Krwawe i długotrwałe wojny z Francyą, powodując nieustannie uzupełnianie i powiększanie armii austryackiej, wymagały znacznej liczby oficerów, których brano przed- wcześnie nietylko ze szkół wojskowych, lecz i z szeregów gwardyi przybocznej. Niemal wszyscy Polacy, którzy w armii austryackiej osiągnęli wyższe stopnie wojskowe, jak: słynny feldzeug- meister Karol Gorzkowski, pułkownik 1’oradowski, biskup Ludwik Łętowski i inni, wyszli wówczas z zastępu wspo- mnianego plutonu galicyjskich łuczników w Wiedniu. ’) Wiener Ztg. Nr. 32 z r. 1793. ? Kropatschek umarł w Wiedniu w r. 1809. a ) Wiener Ztg. Nr. 63 z r. 1799. 22 Pluton wyludniał się coraz więcej, a gdy od czasu wsławienia się wojsk narodowych w Księstwie Warszaw- skiem i w Hiszpanii (1809 r.) nikt z młodzieży polskiej do niego nie wstąpił i ubytki wojskowymi innych narodowości zapełnić musiano, galicyjski pluton łuczników przemienił się w niemiecki. Tak rozwiązała się w r. 1811 sama przez siebie, siłą wypadków politycznych, narodowo-wojskowa reprezentacya królestw Galicyi i Lodomeryi na dworze cesarskim w Wie- dniu. Wskrzesić ją nanowo nie przyszło na myśl na kon- gresie wiedeńskim (1815 r.), i dlatego pamięć o dawnej ?gwardyi polskiej w Wiedniu” słabnąc coraz więcej, dzisiaj już nawet zamarła. II. Galicyjski korpus wojskowy. (1785?1791). Piękna postawa i wzorowe zachowanie się galicyjskiej gwardyi przybocznej, natchnęły cesarza Józefa II myślą utwo- rzenia w Galicyi narodowego korpusu wojskowego. Alians z Rosyą, na podcięcie Turcyi skierowany, prze- powiadał rychłą wojnę i wskazywał na potrzebę powiększe- nia armii austryackiej. Jazda polska cieszyła się wówczas rozgłośną sławą wojenną, nabytą w niezliczonych harcach z Turkami i Tatarami, jak również wiekopomną szarżą, która w r. 1683 tak spiesznie i skutecznie oswobodziła Wiedeń od oblężenia tureckiego. Prawdopodobnie przy- pomniał sobie cesarz Józef naszych Lisowczyków, co jak wiatr szybko przybiegli na pomoc do Wiednia (1612 r.), hussarskich i pancernych kopijników króla Sobieskiego i pol- skich pikinierów konnych, którzy posłużyli Fryderykowi Wielkiemu za wzór do jego ułańskich pułków ’), i dlatego zapragnął na wojnę turecką polskich ułanów. Armia austryacka uzupełniała się wówczas na drodze przymusowej rekrutacyi, którą i w Galicyi, po przeprowa- dzonym spisie ludności, nie bez krwawego oporu rozpoczęto. Z tego powodu podzielono Galicyę na tyle okręgów rekru- tacyjnych (Werbbezirke), ile pułków pieszych użyto w r. 1772 na jej zajęcie. Było ich 16, a oddawały popisowycli (rekru- tów) nietylko do 16 pułków pieszych, lecz i do niektórych pułków konnych, jak np. okręg werbowniczy na Kazimierzu przy Krakowie do pułku 4 kirasyerów. Pułków konnych galicyjskich wcale nie było. Stworzył je dopiero cesarz Józef, z powodów powyżej podanych, za- wiązując w r. 1784 ochotnicze szwadrony ułańskie, z których powstały później (1790 ? 1813 r.) owe historyczne cztery pułki ułanów galicyjskich. Co było właściwym powodem utworzenia w Galicyi nieregularnej jazdy polskiej z ochotników złożonej, a nie li- niowych pułków kawaleryjskich na wzór istniejących ka- rabinierów, kirasyerów, dragonów i huzarów, odgadnąć łatwo. Cesarz Józef lubił naśladować w mowie i w postępkach króla Fryderyka II, lecz układniejszy i sprawiedliwszy od niego, nie chciał?jak on ? porywać gwałtem ludzi z nadgra- nicznych dzielnic polskich, dla wypełnienia szeregów swej armii, lecz usiłował osiągnąć tensam cel zapomocą ochotni- czego werbunku’ 2 ). Dla zwabienia zakordonowej młodzieży polskiej, nie- chętnie służącej pieszo, wsadzono ochotnicze oddziały na konie, ubrano i uzbrojono je po polsku, nazwano ułanami i podwyższono porękawiczne (Handgeld) z 3 złr.?które otrzy- mywali właśni poddani galicyjscy na złr. 10. Na organiza- ’) J. Louis: Dawna jazda i piechota (Kraków 1879 r.) w arty- kule : Ojcowie ułanów pruskich. 2 ) Nieporozumienia z Rzplitą z powodu werbunków wykry- tych przy sposobności aresztowania w Warszawie lir. Ju- liusa, przedstawione zostały w Przeglądzie sądowym i admi- nistracyjnym za miesiąc listopad 1896 na str. 992. 24 tora i dowódzcę pierwszych dwóch szwadronów ułańskich przysłano z Wiednia do Lwowa bratanka króla polskiego, a na oficerów młodzież polską, odbywającą szkołę wojskową w szeregach galicyjskiej gwardyi szlacheckiej w Wiedniu. Dekret nadworny z dnia 21 października 1784 r., ogło- szony przez urzędy cyrkularne po wszystkich dominiach w Galicyi, podał do wiadomości bliższe szczegóły co do utworzenia, na czas wojny, ochotniczego korpusu jazdy, ma- jącego się składać z 300 towarzyszy i 800 pachołków (Pus- donen). Dalsze rozporządzenie z dnia 5 listopada 1784 r. postanowiło znowu, iż ten hufiec konny ?ułanami” nazwany, ma być podzielonym na dwa dywizyony, dywizyony na dwa szwadrony i tak urządzonym, ażeby w czasie pokoju dał się użyć jako Nationalcorps. Nadworna rada wojenna przepisała dla ochotniczych szwadronów, z małemi zmianami, takiesamo ubranie i uzbro- jenie, jakie miała galicyjska gwardya szlachecka w Wie- dniu. Otrzymali tedy granatowe, lecz nieco jaśniejsze, kafta- ny z rękawami bez wypustek (Raumnadel), na które przy- wdziewali sukmanki czyli kontusiki (Rockel), bez oblamo- wania złotem, lecz z żółtemi wyłogami i rabatami. Oficero- wie nie mieli złotych epoletów i kasków, lecz nosili białe ułań- skie czapki i wysokie polskie buty. Żołnierze mieli tylko ciżmy, spodnie jasno niebieskie jak huzary, i czapki ułań- skie ?tatarkami” zwane z żółtego sukna. Jako ochronę od deszczu otrzymali, zamiast płaszczy, okrągłe peleryny z bia- łego sukna, jakich używała kawalerya niemiecka. Za broń mieli pistolety, pałasze i lance z chorągiewkami czarno- żółtemi, z lekkiej materyi, ?ażeby niemi wiatr mógł igrać” i urządzonemi do łatwego odpięcia i przechowywania pod ładownicą. Żołd przyznano ułanom tensam, jaki pobierali huzary, których wskazano zarazem za wzór do naśladowania pod względem mustry, komendy i wojskowego obrządku. Dla stworzenia kadrów szwadronowych, polecono wziąć po 60 ludzi obeznanych z pielęgnowaniem koni z galicyjskich puł- ków pieszych. Co do koni, odstąpił 9 pułk huzarów hr. Er- 25 dody 100 koni wyuczonych, nowo-założony zakład remontowy, w Waszkowcach na Bukowinie 370 świeżych koni, a resztę dokupiono lub wzięto z innych pułków huzarskich, stojących w Galicyi. Biura werbunkowe otwarto w pobliżu granicy polskiej i we wszystkich większych miastach galicyjskich. Strojnie przybrani ułani, przy śpiewie i z muzyką obchodząc wsie i przedmieścia, racząc napitkiem, wabili ochotników?a zwa- bionych odsyłali do Lwowa, Przemyśla i Tarnowa, gdzie się formowały i w mustrze ćwiczyły pojedyncze szwadrony. Dla sformowanych szwadronów wyznaczono Berno jako miejsce zborne, gdzie oczekiwał ich przybycia nowo miano- wany dowódzca, podpułkownik Hotze. Chevalier de Hotze był Szwajcarem, służył w wojsku rosyjskiem, przeszedł w r. 1779 w służbę austryacką do 4 pułku kirasyerów (ks. Czartoryskiego), nauczył się dosko- nale po polsku i wżył się w stosunki wojskowe austryacko- polskie. Jego zastępcą w kraju, organizatorem i dowódzcą I dy- wizyonu ułanów, zbierającego się we Lwowie, mianowany został ks. Józef Poniatowski, major w drugim pułkii karabinierów (późniejszy pułk 1 kirasyerów)*). Dla jego dy- wizyonu przeznaczono na rotmistrzów i dowódzców szwa- dronu wachmistrzów galicyjskiej gwardyi szlacheckiej: hr. Mi chała Wielhorskiego i hr. Piotra Wodzickiego. ’) Książę Józef, urodzony i wychowany w Wiedniu, wstąpił w 17 roku życia jako podporucznik do wojska austryac- kiego, w którem jego ojciec ks. Andrzej Poniatowski’ do- służył się od kapitana rangi feldzeugmeistra i komenderu- jącego jenerała w Wyższej Austryi. Stan służby wojsko- wej ks. Józefa Poniatowskiego był następujący: ?Urodzony d. 4 maja 1763. Podporucznikiem w 2-im pułku karabi- nierów mianowany ces. reskryptem z d. 6 lutego 1780 ? drugim (Second) rotmistrzem w r. 1781 ? pierwszym rotmistrzem i dowódzcą szwadronu w tymże samym pułku w r. 1782 ? majorem i dowódzcą I dywizyonu ochotni- czych Ułanów galie, w r. 1784 ? drugim (Second) pod- pułkownikiem w pułku szwoleżerów Lewehner w r. 1785 ? 5 26 Z nimi przybył ks. Józef do Lwowa i zajmował się utworzeniem, ubraniem i wyćwiczeniem dwóch pierwszych szwadronów. Szwadrony te odeszły ze Lwowa do Tarnowa, po defiladzie przed mieszkaniem księcia, odprowadzone do pierwszej stacyi pocztowej przez księcia i przez młodzież pol- ską, służącą wojskowo we Lwowie, w dniach 6 stycznia i 7 lutego 1785 r. Szwadron zorganizowany w Przemyślu ruszył równo- cześnie do Tarnowa, zkąd już razem ze szwadronem tarno- wskim udano się do Berna a ztamtąd do Wiednia. Na ich spotkanie wyjechał cesarz Józef z licznym or- szakiem wojskowym i odbył ich przegląd w dniu 21 kwie- tnia 1785 r. na placu Heumarkt, poczem umieszczeni w ko- szarach jazdy na przedmieściu Josefstadt należeli przez dwa lata do garnizonu miasta Wiednia. Szwadrony ułańskie, z powodu doboru ludzi i koni, od- bierały wiele pochwał”)?i dlatego rozkazał cesarz Józef utworzyć w Galicyi jeszcze jeden dywizyon ułanów. Oprócz tych dywizyonów sformował w pobliżu granic Rzpltej major bar. Degelmann tak zwany Uhlanen Freicorps z 6-ciu szwa- dronów złożony i dowodził nim aż do przeistoczenia w r. 1790a) na drugi pułk galicyjskich ułanów, którego pierwszym podpułkownikiem w kwietniu 1786 ? skrzy- dłowym adjutantem cesarskim w r. 1788 ? ciężko ranny pod Sabaczem awansował na drugiego (Second) pułkownika w pułku Kaiser Chevauxlegers.. Kwitował z dalszej służby w armii austr. d. 10 lipca 1789 r.” Wiener Ztg. Nr. 33 z r. 1785. 2 ) Wiener Ztg. Nr. 27 z r. 1790 donosi o ich przeniesieniu ze Lwowa do Rozdołu. Ten ?korpus ułanów” nie zosta- wał w żadnym związku z tak zwanymi ?freikurami”, które w r. 1778 tworzył w Galicyi w sile 600 pie- choty i 600 jazdy lir. Antoni Potocki (Wiener Diarium Nr. 62 żr. 1778) ? zaś w r. 1791 hr. Odonell, posta- wiwszy na nogi 12 kompanij wolnych strzelców. Główne biuro werbownicze było we Lwowie, na ulicy Krakowskiej w zajeździe ?Pod czarnym Orłem”, zkąd mit Paucken, Trompeten und gut besetzter türkischer Musik wychodzili na ulice i place miasta werbownicy. Wiener Ztg. z r. 1796. 27 właścicielem został na wieczne czasy (w r. 1800) ks. Karol Schwarzenberg. W r. 1787 odebrano ułanom lance, dano karabiny i rozdzielono ich szwadronami pomiędzy pułki lekkiej jazdy (Ckevauxlegers), które z Morawy i Galicyi ciągnęły na linię bojową turecką. Wówczas zamieniono im granatowe sukmanki na białe mundurowe kurtki, podług kroju polskiego, z klapami i wy- łogami koloru, jaki nosił odnośny pułk szwoleżerów. Niebies- kie spodnie huzarskie zatrzymano, do żółtych zaś tatarek dodano po lewej stronie tychże pióropusze, obszyto je futrem i doszyto daszki od słońca, które według potrzeby spusz- czano lub w tyle głowy w górę podnoszono. Pułki szwoleżerskie musiały utworzyć drugie szwadrony ułańskie, celem zaś ich uzupełnienia, utrzymywać biura wer- bownicze na granicy Rzpltej polskiej. Dywizyon ks. Józefa Poniatowskiego dostał się do puł- ków Lehwener i Modena i stał jakiś czas we Lwowie, za- nim pociągnął na granicę turecką. Ks. Józef opuścił w lutym 1788 r. swoje szwadrony ułańskie i wyjechał do Budy, bę- dąc mianowany podpułkownikiem i skrzydłowym adjutantem cesarza Józefa 1 ). Po skończonej wojnie tureckiej, w której ks. Józef odniósł ciężką ranę, i po śmierci cesarza Józefa, odebrano szwoleżerom ułańskie szwadrony, oddano im lance i stwo- rzono z nich w r. 1790 i 1791, jak również z powyżej wspomnianego Uhlanen Freicorps, dwa pierwsze pułki uła- nów, dotąd istniejące. W r. 1801 utworzono w Krakowie 3-ci pułk ułanów imienia arcyksięcia Karola, w r. 1813 zaś ufundowały Stany galicyjskie w Stanisławowie 4-ty pułk ułanów. W ten spo- sób powstały owe typowe 4 pułki ułanów galicyjskich, które posłużyły po r. 1848 za wzór do utworzenia w Austryi dalszych dziewięciu pułków ułańskich. Wiener Ztg. Nr. 10 z r. 1788. 28 Pułk 1 ułanów odznaczył się ku końcowi ubiegłego stulecia w kampanii włoskiej, pułk 2 doznał smutnej przy- gody pod Wagram ’), pułk 3 zrosił swą krwią liczne pobo- jowiska w Niemczech, a pułk 4 upamiętnił przemową do dam pułkownik Stanisław Poradowski, przy poświęceniu pułko- wego sztandaru w Stanisławowie’-). Imiona sztabowych oficerów: hr. Adama Miera 3 ), Jó- zefa Bogdana, Wojciecha Kropiwnickiego, Franciszka Żar- czyńskiego, hr. Michała Wielhorskiego, Seweryna Kisielew- skiego i Karola Gorzkowskiego 4 ), z których dwaj pierwsi zdobyli sobie krzyże Maryi Teresy, a ostatni osiągnął jeden z najwyższych stopni wojskowych w Austryi, zapisały się świetnie w rocznikach tych pierwszych pułków ułańskich. Ich dzieje pomijamy, bo należą już do historyi armii austryackiej. ]) Grób ułanów pod Wagram w Sprawozdaniu Towarzystwa Biblioteki polskiej w Wiedniu (Wiedeń, 1895 str. 21). 2 ) Damy stanisławowskie ofiarowały piękny sztandar z czer- wonego aksamitu i wyszyły na szarfach polski napis: Hasło do boju dla mężnych obrońców zaszczijt. ?Lemberger Ztg. Nr. 101 z r. 1814. 3 ) Hr. Adam Mier urodził się w Wotyczynie. W 17 roku ży- cia dostał się do galicyjskiej gwardyi szlacheckiej, nastę, pnie do pułku szwoleżerów imienia Karajczy i wystąpił z wojska w r. 1805 jako major w 3 pułku ułanów. Umarł we Lwowie w r. 1833. 4 ) Karol Gorzkowski, pochodzenia szlacheckiego, urodził się w r. 1778 w Babicach pod Przemyślem, był do r. 1797 w galicyjskim plutonie łuczników i z tego plutonu prze szedł jako oficer do pułku 1 ułanów. W tym pułku zdo był sobie krzyż Maryi Teresy, został szambelanem, w końcu feldzeugmeistrem i komendantem Wenecyi (1849 r.). 19-letni podpułkownik bar. Karol Larisch. 4 19-letni podpułkownik bar. Karol Larisch. 4 KAROL BARON LARISCH w 22 roku życia. KAROL BARON LARISCH w 22 roku życia. Dziewiętnastoletni podpułkownik bar. Karol Larisch. Kartka z dziejów 1807 r. Mieliśmy czternastoletniego jenerała artyleryi litewskiej, z którego naśmiewał się tak złośliwie Frydryk II na mane- wrach pod Wrocławiem. Sasi dali nam niedorostka za dy- gnitarza koronnego, który wyrósł wkrótce na ministra ? a w kompucie wojsk narodowych i nadwornych, sporo było dzieciaków pułkownikami ojcowskich milicyj, chorążymi lub towarzyszami pancernego znaku. Ta wybujałość była owocem z posiewu ducha czasu, domową zabawką bez groźnych na- stępstw. Z rodowej dumy, lub dla błahej próżności przyo- dziane w wojewódzkie kontusiki lub w wojskowe szlify ma- gnackie dzieci, nie wyrządziły nikomu żadnej psoty ? a choć nic obroniły ojczyzny, nie przyczyniły się do jej zagłady. Przeciwnie, w epoce odrodzenia mazali synowie najczystszą krwią młodzieńczą grzechy swoich ojców i zapisali się?jak Włodzimierz Potocki ? na liście nieśmiertelnych obrońców kraju. Nic zgorszy i nie zadziwi zatem nikogo, iż w tytule niniejszego szkicu wymieniony młodzieniec, już w 19 wiośnie życia zyskał rangę podpułkownika wojsk polskich. Zaciekawi niewątpliwie tylko ta podrzędna okoliczność,jakdziecko obcego rodu, nieosiadłego w Polsce, względemPolskiniema jącego narodowych obowiązków i wrodzonychuczućserca mogło się dosłużyć w Polsce tak wysokiej rangi wojskowej 4* Zagadkę zaostrza bowiem jeszcze i data na patencie nomi- nacyjnym młodego bar. Larischa zamieszczona. Wskazuje ona na dzień 4 marca 1807 r., azatem na ów rok błysków i nadziei, jakie ożywiły nanowo z chwilą ostatniego roz- bioru kraju już zamglone oczy, osępiałe umysły i ostygłe serca. Te nadzieje i błyski budził i zapalał glos pieśni: Marsz, marsz Dąbrowski… a pieśń tę ?jak wiadomo ? poniosły wówczas głuche echa i do Galicyi ?zachodnią” nazwanej. Wieści bez słów prawdy i prawdy oparte na wieściach, przedzierały się tylko rzadko i z trudnością przez pilnie strze- żone rogatki, szczelnie zamkniętej granicy austryackiej. Utrud- nione komunikacye, policyjny nadzór, osłona cenzury i brak dzienników, pozbawiały wszędzie i wszystkich nieco pewniej- szych wiadomości z francuskich teatrów wojen z mocarstwami rozbiorowemi w latach 1805 i 1806 zwodzonych. Po wsiach zauważano tylko krwawo zachodzące słońce, w pochody wojsk i miażdżące starcia rozpływające się chmury i nasłu- chiwano szumu wiatru i liści, ażali nie podszepcze pomruku dział lub haseł do boju. Niewiadomość i niepewność tego, co się ?w świecie” dzieje, były tak powszechne, iż kiedy około wrót dworów i zaścianków już maszerowały narodowe hufce, jeszcze z po- wątpiewaniem : Mówił ojciec do swej Basi Całkiem zapłakany, Słuchaj Basiu! pono nasi, Biją w tarabany… Ta zwrotka nieśmiertelnej pieśni ł ) oddaje jak najle- piej ową chwilę rzewnej niepewności, w jakiej znajdowało ’) Twierdzenie wydawcy Echa minionych lat (Lipsk 1889) na str. 35, iż powyższa zwrotka odmiennie ułożoną zo- 33 się polskie społeczeństwo w roku poczętym pod Austerlitz, a skończonym pod Jena. Każde usiłowanie i podjęcie czynu odzyskania narodo- wego bytu miało odrębny, właściwy sobie charakter ? i szu- kało w pewnym, stosownie do dziejowej chwili patryotycz- nie podnieconym stanie, propagatorów i obrońców. W latach 1805?1807 byli nimi księża i szlachta. Szlachta, wspierająca młodzież spieszącą do legionów we Włoszech, skupiać i zjeżdżać się poczynała dla poufnej narady, co czynić należy, skoro wszystko powraca z ziemi włoskiej do Polski. Księża usiłowali znowu uspokoić mieszczan i lud wiej- ski, zaniepokojony ciągłą rekrutacyą i rekwizycyą wojenną dla odparcia jakiegoś opryszka, co według słów Gazety Wie- deńskiej (Nr. 59, z r. 1796) rabuje we Włoszech kościoły. Te obydwa stany zapalały też w pomroce niewiadomości pochodnie wiary i światła na drodze tym, co spieszyli: By za twym przewodem Złączyć się z narodem. Niedziele i święta kościelne wybrane były dla porozu- mienia się i narady. Obywatelstwo ziemskie zjeżdżało się do kościołów parafialnych na nabożeństwo tłumnie, by usłyszeć od ks. proboszcza lub przejezdnych ?ostatnie wiadomości”, dowiedzieć się, co najbliższa przyszłość gotuje i jak nadal zachować się należy. Księża, posługując się biblijną allego- ryą, zapowiadali z ambon pod formą mistyczną, a nieraz całkiem wyraźnie, rychłe przyjście wyznawcy nowej wiary politycznej, drugiego messyasza, co się zjawił i idzie dla stała przez autora pieśni, zasługuje na wiarę, lecz nie na uwzględnienie, skoro nasi dziadowie, ojcowie, my i nasze dzieci odpisywali i śpiewali ją tak, jak wyżej podaną została. 34 oswobodzenia uciśnionych narodów i ludzi. Po nieszporach rozprawiano zwykle na cmentarzu kościelnym szeroko i długo 0 wielkim Napoleonie, jak o meteorze, co świeci i pędzi wprost ku naszej ziemi. Oczywiście działo się to wszystko za plecami starostów 1 komisarzy cyrkularnych, którzy pragnąc uśpić czujność na- rodową, wręcz przeciwne rozgłaszali wieści, upominając pod groźbą kar surowych, do niewydalania się z kraju i spokoj- nego zachowania się w domu. Francuska gorączk- opanowywała jednak coraz silniej umysły ? a wielu księży i obywateli ziemskich odpokuto- wało dość ciężko gadatliwość języka, lub porywczą działal- ność. Byłoby sprawą nudną i żmudną opowiadać wszystkie z powyższych powodów wytoczone śledztwa kryminalne i do- chodzenia cyrkularne, lecz warto przytoczyć, dla poznania ich istoty i prądu jaki je wytworzył, choć po jednym przykładzie. X. Jan Niwiński, długoletni profesor teologii w Kra- kowie, następnie proboszcz w Czerniejowie pod Lublinem, zesuniętym został, po trzechletniem uwięzieniu duchownem, przeważnie z politycznych względów, na stopień wikaryusza w Bełżycach. Żywego umysłu i gorący patryota, wszczynał X. Niwiński w Bełżycach, przy każdej sposobności, rozmowę o Napoleonie, sławił jego geniusz i zamiary co do odbudo- wania Polski. Urzędnikom c. k . magazynu tabacznego zapo- wiedział, że zostaną powieszeni, jak tylko Francuzi do Lu- blina dojdą, zaś inspektorowi tabacznemu Maakowi, bijąc się w piersi, wykazał jak na dłoni, iż nie mógłby czyścić nawet butów nadchodzącemu mocarzowi zachodu. W kościele mie- wał również X. Niwiński kazania, podburzające przeciw rzą- dowi austryackiemu i głosił pochód messyasza zbliżającego się wprost do granic nowo-galicyjskich. Dowiedziawszy się od brata Józefa Niwińskiego, pocztmistrza w Bełżycach, o szta- fecie ze szczegółami bitwy pod Austerlitz, rozpowszechnił tę wiadomość publicznie po nieszporach w kościele. Stało się to w dniu 15 grudnia 1805 r. w ten sposób, iż X. Niwiński od ołtarza, dawszy znak organiście, by zaprzestał intonacyi na Anioł Pański, zawołał: ?Chodźcie ludzie do mnie”! 35 Obecni w kościele zbliżyli się do niego i wtedy opo- wiedział im o zwycięztwie Napoleona pod Austerlitz, o posu- waniu się naprzód wojsk francuskich, które już wkrótce uchylą biedę, jaka wszystkich trapi, i począł śpiewać z lu- dem suplikacye o dalsze zwycięztwa dla Napoleona. Uwięziony przez starostę w Lublinie i odstawiony do sądu kryminalnego w Krakowie, został uznanym X. Niwiński przez senat dla spraw politycznych przy tymże sądzie urzę- dujący, za winnego zbrodni stanu i na śmierć skazanym. Sąd najwyższy w Wiedniu ocenił łagodniej postępki X. Niwińskiego, uznał je za zbrodnię zaburzenia spokoju publicznego i orzekł rok więzienia, z wliczeniem 7-miesięcznego aresztu śledczego, ? za karę. Władza duchowna uznała osobno X. Niwińskiego za niezdolnego do służby parafialnej i rozkazała zamieszkać mu na resztę dni życia (liczył lat 55), wśród murów kla- sztoru. Jan Olszyński, obywatel ziemski z okolic Siedlec, lat 77 liczący, posądzonym został przez wydalonego ze służby ekonoma Leona Morowskiego, iż przypomina o tem: Jak Czarniecki do Poznania, Wracał się przez morze, Dla ojczyzny ratowania Po szwedzkim rozbiorze i przepowiada że: ^ Hasłem wszystkich wolność będzie Jak legiony przejdą Wisie, przejdą Wartę. Nadto trafiono na ślady, iż Olszyński rozsyła do podpisu adres, wystósowany do Napoleona, a ułożony przez p. Wie- logłowskiego. Wysłany z Sandomierza na śledztwo komisarz cyrku- larny, Jan Juraszek, wymusił na starcu przysięgę tej treści, iż o adresie do Napoleona nie wić i w polityczne przepo- wiednie nadal bawić się nie będzie. Tą przysięgą, VerscMvie- genheitsuid zwaną, wymyśloną przez urzędników politycznych, 36 na wzór przysięgi jaką dawniej odbierały sądy od szlachty uwolnionej od męki (tortury) w wypadkach zachodzących poszlak ów czynu karygodnego, zdołał się uwolnić Olszyński od uwięzienia i dalszego śledztwa. Jak w obwodach Galicyi zachodniej, tak w Krakowie i wzdłuż dolnego biegu Wisły, szerzył się powszechny nie- pokój od chwili bezładnego odwrotu wojsk rosyjskich z Mo- rawy. Szczególniej w cyrkule myślenickim (późniejszym wa- dowickim), jako położonym u granic pruskiego i austrya- ckiego Szląska, trawiła obywateli ziemskich patryotyczna gorączka, występująca tem gwałtowniej, odkąd wojska fran- cusko-bawarskie osaczyły Wrocław i pokolei oblegały lub zabierały szląskie fortece. W polskiej dzielnicy Prus, poczynającej się od ujścia Soły do Wisły a kończącej za Warszawą, po kapitulacyi Czę- stochowy, którą poddał w dniu 19 listopada 1806 r. pruski major Khun szefowi szwadronu Deschampes i po wejściu wojsk francuskich do Warszawy w dniu 28 listopada t. r nie było już ani jednego żołnierza pruskiego na straży ostat- niego zaboru. Wszystkie załogi małych miasteczek polskich i nadgranicznych szląskich, od Chrzanowa i Mysłowic po- cząwszy, ściągnięto do twierdzy Świdnicy, a władze pruskie opuszczały kolejno i dobrowolnie siedziby dotychczasowego urzędowania. Sprzymierzone wojska bawarskie i wirtembergskie za- lewały tymczasem Szląsk, wojska francuskie zaś ciągnęły z Wielkopolski na Warszawę w Płockie. Kąt nowo-pruskiego kraju, od Szląska wzdłuż lewego brzegu Pilicy ku Wiśle, nie był polem wojennych zapasów i dlatego w tym kącie ziemi two- rzyć się poczęły powstańcze oddziały polskie i zawiązywać Rady obywatelskie. Rząd gubernialny w Krakowie starał się ukryć smutną prawdę przed wzrokiem i słuchem nowo-zy- skanych poddanych. Okólniki cyrkularne zabraniały też pod zagrożeniem surowych kar, jak cyrkularz z d. 16 marca 1807 r., wydalania się za kordon, zbierania pieniężnych ofiar, przechowywania łub wysyłania ochotników do wojsk fran- cusko-polskich. 37 Było to jednak daremną pracą. Niezwykłe imię Napo- leona Bonaparte wstrząsało już oddawna umysły i serca polskiego społeczeństwa, a jego nagle zjawienie się w grud- niu 1806 r. w Warszawie, było jakby iskrą dolatującą do ukrytego składu prochu. Młodzież przekradała się z Galicyi potajemnie, nocami przez lasy i bezdroża ku Warszawie ? jak mówiono: By nauczył Bonaparte, Jak zwyciężać mamy. Obywatelstwo ziemskie pomne obowiązku, by nie zginęła Kiedy my żyjemy. zjeżdżać się poczęło dla wspólnej narady, marząc w rozbu- dzonej wyobraźni o wymianie Szląska pruskiego na Galicyę i rozpowszechniając w tym duchu ułożone proklamacye i pi- sma. W cyrkule myślenickim rozwoził je po wsiach p. Błesz- czyński, a dwory szlacheckie Jakóba Jordana w Kozach i lir. Jana Kantego Bobrowskiego w Rajsku, stały się w tej stronie kraju ogniskami narodowego ducha. O tej chwili przełomu w pruskiej dzielnicy naszego kraju, zanim się stała Księstwem Warszawskiem, prawie nic nie wiemy. Znamy wprawdzie dość szczegółów o spiesznem opuszczeniu Warszawy przez władze i wojska pruskie, o nie- spodziewanem wkroczeniu korpusu marszałka Daroust do War- szawy, o zawiązaniu tymczasowego Rządu, organizacyi straży bezpieczeństwa przez bawiącego w Warszawie ks. Józefa Po- niatowskiego, lecz o tem, co się działo ku końcowi 1801) r. i na początku 1807 r. za murami Warszawy na południo- wym szmacie ziemi polskiej, jest dotąd zupełnie głucho. Zbiegiem szczęśliwych okoliczności, dostał się do naszej wiadomości jeden ze szczegółów, odnoszący się do wyżej wspomnianej epoki czasu. Szczegóły wydarzeń zestawiają historyę i służą do ocenienia wypadków i poznania w nich 38 udział biorących ludzi. Wyśledzony przez nas szczegół, choć drobny i małoznaczący, lecz współczesny i równorzędny szczegółowi zdjęcia zabłoconych butów oficerowi francuskiemu przez ks. prymasa Woronicza, zasługuje też na opowiedzenie, a temsamem na zabezpieczenie od zapomnienia i zagłady. Na sąsiedzkie zjazdy w Rajsku i w Kozach przybywał i młody baron Lariscli z Osieka, pragnąc w ten sposób wpi- sać się w poczet obywatelstwa polskiego, do którego tytuł już samo posiadanie kilku wsi pod Kętami jak: Bulowice, Bielany i Osiek niewątpliwie dawało. Dobra Osiek, będące niegdyś własnością hetmana Jana Klemensa Branickiego, następnie Szembeka, kupił w r. 1796 możny pan szląski, bar. Karol Lariscli za zł. 272.500 . Posia- dał on również wieś Brzezinkę pod Oświęcimem, i liczne dobra na Szląsku pruskim i austryackim, jak: Słupie, Soła- wieś, Błędów i inne. Bar. Karol Lariscli umarł dnia 19 li- stopada 1803 r. w Słupi, bez testamentu, pozostawiwszy żonę Aloizyą z domu Zborowską i troje małoletnich dzieci, syna trzech imion Józefa Eugeniusza Karola i dwie córki: Lud- wikę i Maxymilianę. Józef Karol Lariscli urodził się w dniu 10 lutego 1788 r. i do 14 roku życia chował się i uczył w rodzicielskim domu. Na rok przed śmiercią ojca, wysłanym został młody Lariscli z guwernerem p. Czaple do Krakowa, dla odbycia wyższych studyów. Nauki matematyczne i filozoficzne nie przypadły jednak do smaku uczniowi, który rwał się do ko- nia, strzelby i pługa. Powrócono więc do domu, do Osieka, albowiem matka, po śmierci ojca, zamieszkała stale w Osieku. Wówczas przyjęto na domowego nauczyciela Pijara, X. Ma- jera, by kształcił dalej młodzieńca w naukach i przygotował do egzaminu wstępnego w Wiedniu. Opiekun von Klettenhof wyjednał bowiem umieszczenie Larischa w Teresianum, do- kąd w r. 1805 miał być odwiezionym. Choroba prawdziwa czy udana stanęła na przeszkodzie wyjazdowi do szkoły wie- deńskiej i zawiodła młodego Larischa do zdrojowiska w Szar- kowie, na Szląsku pruskim. Tam bawił także na kąpielach książę Jan Nepomucen Sułkowski, wyczekujący na powierz- 39 iiicze objęcie księstwa bielskiego, zostającego w posiadaniu ?ojca, ks. Franciszka de Paulo Sułkowskiego Ks. Jan Sułkowski posiadał wówczas już burzliwą prze- szłość. Urodzony w dniu 23 czerwca 1777 r. wstąpił za młodu do wojska austryackiego i dosłużył się wkrótce rangi kapitana w pułku piechoty nr. 28. Awanturnicze przygody, długi i rozwiązłe obyczaje, zmusiły ks. Sułkowskiego do opuszczenia w r. 1802 służby wojskowej. Wesoły kapitan i bliski sąsiad umiał podczas wspólnego pobytu w Szarko- wie tak sobie ująć i przywiązać do siebie młodego Lari- scha, iż stał się odtąd jego moralnym opiekunem, sternikiem jego życia i towarzyszem hulaszczych uciech i zabaw. Odwiedzając Larischa w Osieku, zakochał się książę Sułkowski w jego starszej siostrze, Ludwice Larischównej, ?zaledwie lat 15 liczącej. Protegowany-przez brata zyskał wzajemność i zdołał tak usidlić umysły dziewczęcia i matki baronowej Aloizyi Larischowej, iż bez zezwolenia opiekuna yon Klettenhof i sądu nadopiekuńczego, poślubił ją w dniu 30 października 1806 r. w Mysłowicach. Stało się to za sprawą X. katechety Tomasza Krupskiego, który korzystając z chwilowego zasłabnięcia proboszcza, dał ślub bez zapowie- dzi i innych zwyczajowych formalności. Rozsrożony opiekun groził za to kuratelą matce, kryminałem księciu i zabierał śię naseryo do poskromienia i wywiezienia młodego Lari- scha na naukę do Wiednia. Wobec tych pogróżek opuścił ks. Sułkowski żonę, a obawiając się przebywać nadal w Osiekii, kręcił się jak dawniej na pograniczu Szląska. Po kapitułacyi pruskiej twierdzy na Jasnej Górze, po- jawił się w Modrzejowie powstańczy oddział polski, zwany ?Pruszaki” (Pruszakisches Freicorps) ’) pod dowództwem Z niewyraźnych pism niemieckich niemożna było wybadać z pewnością, czy ów Pruszakisches Freicorps nosił imię swego twórcy majora Pruszaka lub Pruskiego, czy też tak nazywanym byl dlatego, iż się składał z polskich (szlą- skich) Prusaków. 40 podpułkownika Trembickiego. Ks. Sułkowski pobiegł zaraz na jego spotkanie, a zwerbowawszy i uzbroiwszy 6 konnych i 12 pieszych ludzi, rozgłaszał wszędzie, iż formuje na wła- sny koszt i pod swoją komendą nowy oddział ochotniczy polski. Gdy to się dzieje za granicą prusko-austryacką, wznosi młody Larisch na zjeździe szlachty i na uczcie we dworze hr. Bobrowskiego w Rajsku wyprawionej, huczny toast na cześć Napoleona i powodzenie armii francusko-polskiej. Toast kończy zapewnieniem, iż chwyci za broń i pójdzie na pole walki dla wyswobodzenia przybranej ojczyzny. O tym toaście, przyjętym radosnemi okrzykami, dowiedział się wkrótce bar. Lipowski, c. k. starosta w Myślenicach (późniejszy rezydent austryacki w Krakowie) i wysłał komisarza cyrkularnego na śledztwo do Rajska. Na tę wiadomość i wobec pogróżek opiekuna, oraz nalegań i zachęty ks. Sułkowskiego, który jako dowódzca oddziału powstańczego już siedział na koniu, nie pozostało Larischowi nic innego, jak wynieść się co ry- chlej za granicę państwa austryackiego. W nocy 10 grudnia 1806 r. opuściła też bar. Larischowa wraz z synem, córkami i służbą potajemnie Osiek, udając się bocznemi drogami do Szląska pruskiego. Huzar, strzeżący granicy, dostrzegł jadą- cych i zatrzymał. Sprowadzeni na komorę cłową, zawdzię- czali znajomości urzędników granicznych, iż przepuszczeni zostali do ich własnej wsi Slupie, na chwilowy pobyt i dla polowań, jakie tam odbywać się miały. Miody Larisch w 4 konie i z 500 talarami w kieszeni udał się zaraz do oddziału szwagra, matka zaś z córkami pozostały w Słupi. Wiadomość o ucieczce rodziny Lariscliów za granicę kraju, jak również o tworzeniu bandy powstańczej przez ks. Sułkowskiego, zaniepokoiła władze austryackie. Starosta bar. Lipowski, życzliwy Larischom, wysyłał nieustannie poufne pisma do pani Larisch wzywając do powrotu, pod zagrożeniem zasekwestrowania majątku, zaś oberamtman Rudecki z Osieka, odszukał nawet w obozie polskim młodego Larischa z po- dobnym mandatem urzędowym. 41 ? Wróć, a poszlą cię do Munkacza! ? rzekł ks. Suł- kowski do szwagra w odpowiedzi na pytanie o radę: co ma uczynić i jak staroście odpowiedzieć? Bez wahania potargał więc Larisch cyrkularne upomnienie i wezwanie w oczach Rudeckiego, wręczył mu odezwę wzywającą mieszkańców Galicyi cło chwycenia za oręż i upoważnił do oznajmienia staroście, iż o jego postępowaniu doniesie Napoleonowi, a on, który zwyciężył dwóch cesarzów i króla pruskiego, da już radę i staroście w Myślenicach. Po tej odpowiedzi, wzięto w sekwestr polityczny ma- jątki Larischa i ks. Sułkowskiego w Galicy i i na Szląsku austryackim położone, wysłano patrole kirasyerów wzdłuż granicy dla pochwycenia zbiegów i wydano edyktalne we- zwanie do powrotu, w oznaczonym okresie czasu, pod zagro- żeniem skutków w patencie emigracyjnym z d. 10 sierpnia 1784 r. wyrażonych. Za pieniądze Larischa zwiększał tymczasem ks. Suł- kowski swój oddział. Na ochotnikach nie zbywało, lecz nie było koni, broni, wojskowej odzieży i żywności, a głównie gotówki na ich zakupno. Urządzano więc rekwizycyjne wy- prawy do Szląska pruskiego, zkąd wracano do Modrzejowa z dość obfitym łupem. Wycieczka do wsi Wesoła, należącej do ks. Anhalt i państwa Pszczyna (Pless) przyniosła np. 16 koni, 28 talarów i kilka sztuk broni palnej w rezultacie. Na tej niezwykłej drodze podjęta organizacya oddziału ochotniczego natrafiła jednak wkrótce na przeszkodę. Zjawił się bowiem nowy oddział powstańczy pułkownika Męciń- skiego, który na prośbę uciskanych obywateli ziemskich usi- łował rozbroić i rozpędzić rekwizycyjny hufiec ks. Sułkow- skiego i jego samego uwięzić. Przyszło nawet do gwałtow- nych zatargów i zajść z Męcińskim, z których wywinął się ks. Sułkowski w ten sposób; iż zawarł w dniu 15 stycznia 1807 r. pisemny układ z podpułkownikiem Trembickim, mocą którego ? zastrzegłszy dla siebie rangę pułkownika, dla La- rischa stopień majora?połączył swój oddział z ochotniczym korpusem ?Pruszaka”. Chodziło już tylko o zatwierdzenie tego układu w Warszawie i o wytlómaczenie nieprawidłowo- 42 ści przez Męcińskiego zarzucanych. Zdał więc ks Sulkowski komendę swego oddziału na Larischa, a sam zabrawszy żonę, świekrę i jej córkę Maxymilianę, wyjechał do Warszawy. Imię Sułkowskich, jako niegdyś w jednej linii rodziny udzielnych książąt na Bielsku, było w Polsce powszechnie znanem, i dlatego zjawienie się ks. Jana Sulkowskiego, ex- kapitana wojsk austryackich, w głównej kwaterze francuskiej, powitane zostało życzliwie. Książę wyjednawszy sobie u ce- sarza Napoleona posłuchanie, przedstawił się jako patryota polski, dowódzca oddziału ochotniczego własnym i Larischa kosztem stworzonego i przedłożył ? na wypadek potrzeby ? płan zrewoltowania Galicyi, ubieżenia i zajęcia wąwozu w Jabłonkowie, prowadzącego do Węgier. Prosił też cesarza o przyznanie mu rangi pułkownika, dla swego zaś zastępcy Larischa, stopnia podpułkownika, w nowo-formującem się woj- sku francusko-polskiem. Cesarzowi Napoleonowi spodobał się książę na Bielsku, a źle usposobiony względem Austryi, przyjął chętnie usługi dwóch możnych poddanych austryackich, zbiegłych do jego obozu. Nie wchodząc więc w bliższe szczegóły co do spo- sobu zorganizowania ochotniczego oddziału, jak również co do wieku i stosunków rodzinnych bar. Larischa, którego nie- widział, mianował Napoleon exkapitana ks. Sułkowskiego pułkownikiem i dowódzcą jego oddziału, z poleceniem ufor- mowania z niego pułku konnego, zaś bar. Larischa podpuł- kownikiem w tymżesamym pułku. O tem cesarskiem posta- nowieniu zawiadomiony dyrektor warszawskiego wydziału wojny, ks. Józef Poniatowski, kazał przygotować i podpisał patenty nominacyjne. Patent podpułkownikowski Larischa nosi: datę: Warszawa dnia 4 marca 1807 r. i rozpoczyna się od słów: ?W imieniu i na rozkaz Napoleona cesarza Fran- cuzów” itd. Wówczas bawił w Warszawie jenerał Vincent, przybyły z Wiednia z własnoręcznym listem cesarza Franciszka do Napoleona. Z tej sposobności skorzystał ks. Sułkowski i zło- żył na jego ręce ? już jako francuski pułkownik ? protest z powodu zasekwestrowania jemu i Larischowi majątków 43 w Austryi. Następnie zabrawszy stos proklamacyj Napoleona, w Warszawie po polsku d. 14 stycznia 1807 r. wydanej, a rozpoczynającej się od słów: Dopokąd los Polski zdobytej na królu pruskim nie będzie ustalonym przez pokój osta- teczny itd., celem rozpowszechnienia jej w Galicyi, powrócił do swego oddziału nad granicę austryacką. ? Dotkliwy brak pieniędzy utrudniał wciąż zamierzoną i przyrzeczoną formacyę pułku konnego. Ks. Sulkowski imał się więc dla dopięcia wskazanego celu różnych, częstokroć bezprawnych środków. Do obywateli ziemskich w Galicyi wysyłał potajemnie odezwy i pisma, celem ściągnięcia pa- tryotycznych ofiar w pieniądzach i ludziach Zebrawszy z okolicy muzykantów, utworzył z nich orkiestrę wojskową, która grywała codziennie, na moście granicznym w Sław- kowie, polskie i rewolucyjne melodye, kusząc żołnierzy austryackicli do zbiegostwa. Całą okolicę i miasteczko My- słowice ogłodził i obdarł, zabierając wszędzie żywność, broń i konie. W ten sposób wzrósł oddział do 200 ludzi i z nim podjął ks. Sułkowski dwie iście rozbójnicze wyprawy do Lę- dzina i Bytomia, zkąd powrócił z 328 talarami kontrybucyi, wiodąc przytem 150?160 zabranych koni i 200 fur owsa. i siana. Te najezdnicze wyprawy i osobiste gwałty ks. Sułkow- skiego wywołały pomiędzy mieszkańcami pogranicza popłoch i skargi do Rządu tymczasowego w Warszawie i do nowo- mianowanego naczelnika Szląska, jenerała francuskiego Dumuy. W Warszawie zaniepokojono się temwięcej, gdy się dowiedziano, iż awanturniczy książę przygotowuje coup de main na zabra- nie kas austryackicli w Brzezince, Osieku i Babicach i roz- myśla o wyprawie do Jabłonkowa. Nadszedł też zaraz szta- fetą rozkaz do podpułkownika Trembickiego, ażeby aresztował ks. Sułkowskiego i jego oficerów, oddał ich pod sąd wojenny do Siewierza, utworzony zaś oddział wcielił do ochotniczego oddziału ?Pruszaka” i z nim odmaszerował do Warszawy. Treinbicki spełnił rozkaz. Ks. Sułkowski wyłamał się je- dnak z aresztu w Siewierzu i uciekł do Tarnowiec, gdzie zna lazł przytułek pod osłoną wojska bawarskiego. Larisch stanął przed sądem, lecz uniewinniony, otrzymał z powrotem szpadę. 44 Po tej przykrej przygodzie, opuszczony przez szwagra, bez pieniędzy i komendy, nie wiedział na razie Larisch jak dalej ma sobie postąpić. Przemógł wreszcie zdrowy rozsądek, otrzeźwiony doznanym zawodem. Posiał więc do Warszawy, na ręce generała Gouvion St. Cyr prośbę o dymisyę, a nie ?zekając odpowiedzi, powrócił w dniu 30 maja 1807 r. do Osieka. Aresztowano go natychmiast i sprawdzono, iż z przy- prowadzonych 6 koni, 4 pochodziło z Osieka, jeden koń był wojskowy pruski, jeden zaś wyhandlowany od porucznika Skupieńskiego. Na wstępie wspomniane objawy narodowego ducha w Galicyi zachodniej ? do których należało i śpiewanie krakowiaka ?Nie będę się żenił” zabronione i karane więzieniem 1 )?spowodowały ustanowienie wyjątkowego sądu ’) Kto i kiedy ułożył tego krakowiaka, nie wiemy. Poczęto go śpiewać na weselach i kuligach w r. 180G, w daw- nem województwie krakowskiem. Cztery pierwsze zwrotki krakowiaka były dawniejszego pochodzenia i niewinnej treści; dalsze ośm żwrotek, wspominając o rekrutacyi i po- datkach, wyszydzały urzędników i wojskowych. Słowa krako- wiaka przepisywano potajemnie i przesyłano bezimiennie dy- gnitarzom austryackim. Z tego powodu ścigano kryminalnie przepisywaczy, roznosicieli i śpiewaków ludowej pieśni, jako sprawców zbrodni zaburzenia publicznego spokoju. Dochodzeń urzędowych o tego krakowiaka było bez liku. Ostatnie odnosiło się do uroczystości weselnej w Ko- luszowie, w listopadzie 1806 r. Drużbowie, młodzi stu- denci z Krakowa, Antoni Treliński i Marcin Malowski, prześpiewali całego krakowiaka, zaś Jan Czechowski, eko- nom z Wielkiego Książa, spisał go i przesiał p. Rozalii Królikowskiej do Szydłowca. Zesłana na miejsce rzekomej zbrodni komisya kryminalna z Krakowa, przesłuchała w Kielcach i po wsiach 40 świadków, odbyła kilka re- wizyj domowych i uwięziła wyżej wymienionych sprawców, którzy przez kilka miesięcy pokutowali w areszcie śled- czym. O tem olbrzymiem śledztwie ? którego koszta wyno- siły pokaźną sumę ? uczyniono poufne doniesienie do Wiednia, a na rozkaz cesarski, zaniechano dalszych do- chodzeń z powodu śpiewania zakazanych krakowiaków. 45 na polskich zbrodniarzy stanu, w fortecy olomienieckiej. Senat polityczny przy Sądzie kryminalnym w Krakowie pod przewodnictwem radcy apellacyjnego Cronfelsa, następnie Moraka zostający i nadzorowany bezpośrednio przez sąd apellacyjny, nie zdawał się być dość energicznym i zaległ w urzędowaniu. Z tego powodu odesłano sprawę Larischa, podobnie jak sprawę hr. Scipiona, do Ołomuńca, dokąd i młody Larisch na początku lipca 1807 r. odstawionym został. Zaniepokojona o los syna matka, przybyła z Warszawy na granicę Szląska, a obawiając się uwięzienia, w razie po- wrotu do domu, wniosła prośbę do cesarza Franciszka, w któ- rej tłómacząc powody wydalenia się z kraju, błagała o list żelazny (salva conductum) na przyjazd i pobyt w Osieku. Podobną prośbę wniósł i ks. Sułkowski. Powyższym żąda- niom odmówiono jednak i zbiegłych wezwano ponownie do po- wrotu i usprawiedliwienia się z dotychczasowych postępków. Po długim namyśle wróciły kobiety w r. 1808 do Osieka i prawdopodobnie z wyższego rozkazu nie były pociągane do odpowiedzialności. Ks. Sułkowski nie miał tej odwagi i zjawił się w Bielsku dopiero ku końcowi 1809 r. na pod- stawie ogólnej amnestyi, wskutek traktatu pokoju w dniu 14 października 1809 r. wydanej. Młody Larisch siedział tymczasem w kazamatach Oło- muńca, w towarzystwie zbrodniarzy stanu, jak: Felix Świ- narski ’) obywatel ziemski z Siedleckiego, Józef Szepetow- ski z Prus ?nowo-wschodnich”, ?informator” Zaleski i inni ’-), aż do dnia 16 kwietnia 1808 r. ’) Ritter von Swinarski byl oskarżonym o zbrodnię zdrady stanu, popełnioną przez utrzymywanie tajnej korespon- dencyi z wojskowymi polskimi w Warszawie. Listy, które stanowiły lica sądowe, zginęły z aktów na drodze do Oło- muńca. ’-) Sługa Szepetowskiego Kassian uciekł z więzienia, a współ- obwiniony kowal Wojczak umarł w Siedlcach przed od- wiezieniem go do Ołomuńca. Sprawę uwięzionego lir. Scipiona cofnięto na rozkaz cesarski napowrót do Kra- kowa. Wszystkie sprawy miały za przedmiot szpiegostwo, zmawianie i wysyłanie młodych ludzi do wojska polskiego. 5 46 Sąd wyjątkowy, złożony z prezesa sądu szlacheckiego w Bernie hr. Bubna, jako przewodniczącego, oraz ołomunieckich radców magistratualnych Prokoscha i Gottlieba jako sędziów, którym tlómaczył akta i zeznania polskie przysłany z Kra- kowa jako tłómacz kancelista sądowy Ignacy Orzechowski, nie mógł dopatrzeć się u Larischa paragrafowej winy. Larisch był bowiem wskutek odziedziczenia po ojcu dóbr ziemskich,, położonych w Galicyi i na Szląsku pruskim, różnokrajowym poddanym (svjet mixte), do którego szczegółowe postano- wienia paszportowe i emigracyjne nie mogły być stósowane. Młody zbieg nie miał jeszcze lat 20 i dojrzałej rozwagi, przeciw Austryi nie podniósł oręża, wrócił wreszcie dobro- wolnie i w terminie, w edykcie konwokacyjnym oznaczonym. Powzięto więc uchwałę na zaniechanie dalszego śledz- twa, z pozostawieniem Larischa pod nadzorem policyjnym; a tę uchwałę na wniosek najwyższego sądu w Wiedniu przy- jął do wiadomości cesarz, rozporządziwszy dodatkowo, ażeby Larisch, pod nadzorem jakiej poważnej osoby, przywiezio- nym został do Wiednia i w jakim zakładzie naukowym umieszczonym. W Wiedniu uczył się i sprawował Larisch wzorowo, a gdy wojska francuskie w r. 1809 zbliżały się pod Wiedeń, dozwolono mu wrócić do matki, do Osieka. Ostudzony w ry- cerskim animuszu i w zapałach do Napoleona, nie pobiegł już Larisch pod zwycięzkie chorągwie ks. Józefa Poniatow- skiego, lecz orząc spokojnie ziemię w Osieku, doczekał się w r. 1810 nagrody, t. j. uwolnienia z pod nadzoru poli- cyjnego. Żyjąc dalej w otoczeniu polskiem i polskiem oddycha- jąc powietrzem, uległ Larisch jeszcze raz prądowi ducha czasu, jaki po zgaśnieciu przewodniej gwiazdy napoleońskich obietnic pchał nasze społeczeństwo w tajemnicze stowarzy- szenia i mistyczne związki. W r. 1822 został masonem, i to odrazu ? jak niegdyś w wojsku podpułkownikiem?starszym czeladnikiem wolnych murarzy w przesądzie zioyciężonym na wschodzie Krakowa. To zboczenie umysłowe, jakiemu ulegli równocześnie najrozumniej si i najznakomitsi ludzie w Kra- 47 kowie, nie miało przynajmniej szkodliwych następstw, a po rozwiązaniu loży masońskiej i oddaniu jej budynku na kli- nikę uniwersytecką, poświęcił się Larisch już wyłącznie go- spodarstwu wiejskiemu, usłudze sąsiadów i dobru własnej rodziny. Larisch ożenił się około r. 1813 z Karoliną Wielopolską, rozwiedzioną z Andrzejem Wielopolskim, rodzonym stryjem margrabiego Aleksandra Wielopolskiego. Była ona córką Pawła Grabowskiego herbu Oksza, starosty wołkowyskiego, jenerała wojsk litewskich i Weroniki Scipionównej, a wnuczką Michała Grabowskiego, brata męża głośnej pani Elżbiety z Szydłowskich Grabowskiej, morganatycznej żony króla Stanisława-Agusta. Przez to małżeństwo spolszczył się Larisch do reszty i wychował czworo dzieci ’) iście po polsku. Pisząc o ojcu, godzi się wspomnieć i o jego starszej córce Eugenii, jednej z wybitniejszych postaci niewieścich w Polsce drugiej połowy naszego wieku. Któż bowiem nie znal, nie cenił i nie wielbił w kraju i na emigracyi pani Eu- stachowej Januszkiewiczowej, żony litewskiego wychodźcy z r. 1831, właściciela księgarni polskiej na Quai Voltaire Nr 11 w Paryżu i wydawcy Pielgrzyma Polskiego, kobiety wyższego umysłu i najszlachetniejszych uczuć, wykwintnych form życia, a czarującej wdziękiem rozmowy i dowcipu. Teini przymiotami zdobna, jaśniała też ?pani Eugenia” przez długie lata wśród społeczeństwa polskiego w Paryżu, a za próg skromnego mieszkania państwa Januszkiewiczów przy ulicy St. André des Arts Nro54, następnie ulicy de Lille 7, zaglądali chęt- nie zarówno bohaterowie nieśmiertelnych bojów, jak i myśli na- rodowej, nie wyłączając Mickiewicza i Krasińskiego, a z młod- szego pokolenia: Kalinki, Grottgera i Klaczki. Dla tych wy- jątkowych przymiotów umysłu i serca, kochano ją też ser- decznie wszędzie, gdziekolwiek czasowo gościła, czy w W. ks. Syn Edmund ożenił się z Angielką i mieszka dziś w Wiedniu, syn zaś tegoż Adryan poślubił lir. Ludwikę Platerownę i objął po ojcu wieś Bulowice; córka Eugenia była żoną Enst. Janusz- kiewicza, zaś młodsza, Adela, Stanisława hr. Dunina Borkow- skiego i zostawiła córkę Jadwigę za Janem Popielem. 5* 48 Poznańskiem w domu hr. Józefa My cielsk i ego i jego córki Anny w Rokossowie, czy w Galicyi w domu sędziwego ojca, lub u lir. Henryków Wodzickicli w Porębie. Starzy Krakowianie pamiętają ją również dotąd, jak w d. 19 marca 1848 r. zasiadła wraz z p. Sedlmajerową w kościele N. P . Maryi za stolikiem do jałmużny, obok hr. Arturowej Potockiej i jej młodziutkiej synowej, co po raz pierwszy w życiu wyszła z tacą z ?pod Baranów” dla zebrania grosza publicznego. Kwota złp. 1982 groszy 7, na owe czasy w małym i ubogim Krakowie olbrzy- mia, w ciągu jednej godziny przez nadobne kwestarki ze- brana, zasiliła ubogą kasę wsparcia obdartych i wynędznia- łych więźniów stanu, powracających ze Spielberga i Kuf- steina Ta uroczysta chwila była też zawiązkiem bliższej znajomości ze starym Krakowem, który później tak ukochała, iż opuściwszy wraz z mężem, po wojnie 1870 r, stolicę Fran- cyi, osiadła w nim stale i w nim swój piękny żywot w dniu 5 czerwca 1892 r. zakończyła ’). I nasz ?dziewiętnastoletni podpułkownik” przesiedlił się na resztę dni swego życia do Krakowa, nabył po Szczepa- nie Huinbercie kamienicę przy ulicy Brackiej (L. or. 12), odbudował ją ozdobnie i umarł w niej dnia 19 marca 1869 r. pozostawiając po sobie pamięć uczciwego człowieka i za- cnego obywatela kraju. Inną drogą poszedł szwagier Larisclm, ks. Sułkowski. Otrząsnąwszy się z poczynionych mu zarzutów w War- szawie, odzyskał 011 później rangę pułkownika i dowodził 1 pułkiem huzarów francusko-polskich. W dzień bitwy pod Hanau 1813 r. zbiegł z bronią w ręku do wojsk sprzymie- rzonych 2 ). Wzgardzony przez społeczeństwo polskie, umarł J ) Państwo Januszkiewiczowie mieli jedyną córkę Maryę, po- ślubioną Konstantemu Popielowi, dla której prowadził ojciec (Eustachy J.) podczas oblężenia Paryża w r. 1871 dzienni- czek, ogłoszony równocześnie w Przeglądzie. Polskim. -i ) W tymsamym roku 1807, co ks. Jan Sułkowski, utworzył ks. Antoni Sułkowski ochotniczy oddział w Wielkopolsce, bił się z nim pod Tczewem i otrzymał od cesarza Napo- .49 w r. 1834, pozostawiwszy dwóch synów, na pamiątkę panien Larisch, imieniem Maxymiliana i Ludwika ochrzczonych. Ks. Maxymilian Sulkowski zginął w r. 1848 na barykadzie w Wiedniu, zaś ks. Ludwik, urodzony w r. 1814 i ożeniony po pierwszy raz z córką bogatego przemysłowca Dietricha, wyprowadził w październiku 1848 r. gwardyę narodową bielską na odsiecz Wiednia, obleganego przez ks. Windisch- graetza. Zatrzymany i rozbrojony w Napagedl, uciekł w nocy oknem z poczekalni dworca drogi żelaznej, w której był uwięzionym. Po krótkim pobycie w Prusiech i w Szwajca- ryi, gdzie się powtórnie z panną Gemperle ożenił, wydalił się po drugi raz za ocean i osiadł w mieście St. Louis. Umarł w r. 1879. Matka jego, wyżej wspomniana Ludwika Józefina z bar. Larischów ks. Sułkowska, urodzona d. 17 marca 1790 r. zastrzeloną została przez okno w dniu 3 marca 1845 r. na zamku w Bielsku. ? Jej śmierć stała się głośną w całej Europie i dała powód dziennikom do rozpisywania się cłługo i szeroko o rodzinie książąt Sułkowskich na Szląsku. leona patent na pułkownika i dowódzcę przez siebie ufor- mowanego pułku piechoty. Ks. Antoni Sułkowski opuścił również w r. 1813, po bitwie pod Hanau, sztandary francuskie, lecz z hono- rem, z wiedzą i za zezwoleniem Napoleona. Podobieństwo nazwisk i tesame warunki i daty rozpoczęcia i ukończenia służby wojskowej polskiej spowodowały później kilka błęd- nych wspomnień i dlatego zaznaczamy, iż ks. Jan Nep. Sulkow- ski, pochodzący ze Szląska, był całkiem inną, bardzo da- leko spokrewnioną, osobą z ks. Antonim Sulkowskim, synem Antoniego Sułkowskiego kanclerza koronnego; imiennik wsła- wił się w kampanii hiszpańskiej, dosłużył rangi jenerała, do- wodził po zgonie ks. Józefa Poniatowskiego korpusem Księstwa Warszawskiego cofającym się do Francyi i umarł w r. 1836 w Rydzynie w Wielkopolsce, gdzie stale przebywał. Jenerał Józef Sułkowski, adjutant przyboczny cesa- rza Napoleona, którego Pamiętniki wydane zostały w r. 1864 w Poznaniu, nie był również krewnym ks. Jana Sulkowskiego. 50 Kto i z jakich powodów zastrzelił w skrytobójczy sposób księżnę, nie zostało nigdy w sposób przekonywujący wyśle- dzonem. Skazany na śmierć domniemany sprawca Obst, umarł ze strachu, przed potwierdzeniem wyroku. Wznowione śledztwo przeciw Frankemu zostało zaniechane dla braku dowodów. Głos powszechny wskazywał zupełnie kogo innego jako sprawcę. Kogo?… czytelnik pamięta, albo się domyśli. ZGINAŁ JAK BEREK POD KOCKIEM ZGINAŁ JAK BEREK POD KOCKIEM BEREK JOSELOWICZ zabity pod Kockiem w r. 1809. BEREK JOSELOWICZ zabity pod Kockiem w r. 1809. Zginął jak Berek pod Kockiem”. Przysłowie z r. 1809. Żyjemy w epoce dowcipu i powieści. Gawęda o minio- nych czasach ustała, przysłowia zamarły. Jeszcze przed 50 aty nie było w Krakowie humorysty ki, belletry styki i ? pośpiechu. Dopiero rok 1848 otworzywszy piwiarnie, kawiarnie i jadłodajnie przy sklepach korzennych, wyrobił w nich hu- mor i dowcip, które zrodziły Sicistka, Opryszka literackiego i ich dalsze duchowe potomstwo. Śpiewy i romanse histo- ryczne zasypał nowoczesny handel księgarski utworami ulot- nej literatury, z których wysnuwa się ? na szczęście ? – swojska i uczciwa powieść o wszystkiem, co ciekawość pod- niecić może. Kolej żelazna, telegraficzne depesze, telefoniczne roz- mowy, kursą giełdowe, poranne i wieczorne dzienniki, stwo- rzyły znów pośpiech, dawniej nieznany, który wstrząsając nerwami podwoił dzienne. zajęcie, wyprawiając istną gonitwę różnorodnych spraw za ludźmi i ludzi za sprawami. Spokojne pogawędki, słuchane z poważnym nastrojem, a przeplatane przypowieścią i przysłowiem, jakie opowiada- jący lub słuchający co chwila dorzucali, ustały niepowrotnie. Nie ma dla nich już miejsca i czasu ? bo wylęgały się wów- czas, gdy kagankami oświetlany Kraków, siedząc przez dzień w wieńcu plantacyj, szedł spać z kurami, a tylko ci, co od- 54 razu usnąć nie mogli, gawędząc, rozpędzali nudy w zajaz- dach, miodosytniach i winiarniach, przy lampce maliniaku lub węgrzyna. / Tych dzisiaj już nieznanych gawęd de illo tempore dawnych żołnierzy i kwestarzy, kapocianych mieszczan i kon- tuszowych szlachciców, które szerzyły łgarstwo i zostawiły w spuściżnie mnóstwo historycznej nieprawdy, niewiele ża- łować należy ? może więcej naszych przysłowi. W nich tkwiła rzeczywista prawda, ustalona i przechowywana w ustach ludu. Przysłowia nie czyniły nikomu ujmy, albowiem powta- rzanie i przypominanie prawdy, choćby bolesnej, mogło być nużącem i nudnem, nigdy szkodliwem. Byli też ludzie, eru- dy tam i zwani, którzy rozpoczynali i kończyli rozmowę lub dawali odpowiedzi, przytaczając utarte przysłowia, a bogactwo przypowieściowej wiedzy dawało im pozór ludzi światowych i uczonych. ? Tedy panie! nie odrazu Kraków zbudowano, choć w nim jada się i pije jak za Sasa, to przecież w głowie jak w trybunale. Te i podobne im przysłowia usłyszeć było można w ówczesnym Krakowie co chwila. Pamiętamy zacnego sędziego, opowiadającego o brzu- chach koni kirasyerów, przelatujących pod Możajskiem nad jego głową i dyszkantem przez jednego chudego zakonnika wygłaszaną przygodę na przeprawie przez Berezynę, w ciągu której, co sięgnął ręką do wody, wyciągał naprzemian ?to kirasyera”, ?to dragona”. Takich ?pleciugów i bajów” było bez liku, a karcono ich przysłowiem: ?Ot plecie jak Piekar- ski na mękach”. Podobnych przysłowi, dziś już nie używanych i za- pomnianych, częstokroć za murami miasta nieznanych, przez zbieraczów narodowych przysłowi niespisanych, było bez liczby i niemal na każcie zdarzenie codziennego życia. O jednem z nich ? dla wykreślenia go ze słownika narodowych przysłowi ? dziś wspomnimy. 55 W r. 1831 wyszli z Krakowa wszyscy młodzi ludzie, co broń unieść mogli, lecz nie wszyscy wrócili… Co nie zgi- nęło w boju, nie umarło w szpitalach, zapełniło szeregi w kau- kazkich i sybirskich batalionach, lub wyszło do Francyi i ro- zeszło się po całej kuli ziemskiej. Rodzice i rodziny nie mogły się doliczyć synów i braci, dowiedzieć się o ich życiu łub śmierci, uspokoić co do losu, jaki ich spotkał. Głuche wie- ści niosły tylko niepewne, zwykle smętne nadgrobowe echa, i dlatego wspominając o zaginionych i przypominając chwile pożegnania lub ostatniej o nich wiadomości, koń- czono zwykle opowiadanie, jakby na pocieszenie, ze sło- wami rzewnego westchnienia: ?Ot zginął jak Berek pod Kockiem”. O tym Berku, prototypie polskiego żyda, niestety za- mało rozmnożonym na naszej ziemi, nasłuchać się było można w Krakowie od rana do nocy. Oddźwięk jego imienia roz- brzmiewa się nawet dotąd w ósmej dzielnicy miasta, na ulicy nazwisko Berka Joselowicza noszącej. Berek Joselowicz jest też najpopularniejszą postacią żydowską wśród polskiego społeczeństwa, którą Steckert w Słowniku biograficznym, (str. 103), Wójcicki w Encyklopedyi Orgelbranda (III 225), Wieniarski w Bibliotece Warszawskiej z r. 1861 (II 72), Ale- xander K. w bibliotece dwutygodnika Świat z r. 1889, Józef B. w Jutrzence z r. 1861, a w końcu p. Witold Leitgeber w osobnej monografii w Poznaniu w r. 1892 wydanej, rylcem i piórem przedstawić usiłowali. Autor ostatniego życiorysu Berka nie powtórzył jednak nawet tego, co o Berku było dotąd powszechnie wiadomem i nie rozjaśnił wątpliwości: czy ?Józet Berków”, jak się Jo- selowicz podpisywał, służąc w wojsku polskiem, był jeszcze żydem i za żyda-patryotę święconym być może? Z wielu bałamutnych podań o Berku jest bowiem tylko to pewnem, że istniał żyd ?Berek”, faktor ks. biskupa Mas- salskiego w Wilnie, urodzony w Kretyndze na Litwie ’), 5 ) O miejscu urodzenia Berka pisał Dziennik wileński z r. 1817 (tom VI, str. 189). Prezes ministrów Księstwa War- 56 który urobiwszy sobie z imienia ojca ?Josel”? według daw- nego zwyczaju ? nazwisko ?Joselowicz” zaciągnął się w r. 1794 do powstania i za okazane męstwo uzyskał stopień oficera. Tensam Berek Joselowicz zjawił się pod przekręco- nem nazwiskiem Józefa (Josla) Berka w legionach polskich we Włoszech, przeniósł się następnie do wojska francuskiego i w 1 pułku dragonów, formującym się w Hanowerze, do- stąpił rangi kapitana. W ciągu wojny francusko-pruskiej w r. 1806 przeszedł Józef Berkow vel Berkowiez do nowo- tworzącego się wojska Księstwa Warszawskiego i w 5 pułku jazdy otrzymał stopień szefa szwadronu. Nie ulega rów* nież wątpliwości, iż Berek porzucił wiarę swoich ojców, albo- wiem szef szwadronu 5 pułku jazdy Księstwa Warszawskiego Józef Berków, poległy pod Kockiem, nie był żydem. Według aktów wolnomularskiego związku Bracia Polacy zje- dnoczeni na wschodzie Warszawy ?’), wpisał się w Warszaw wic w r. 1807 ?szef szwadronu 5 pułku jazdy Józef Berko” – 1 idąc za przykładem swego dowódzcy pułkownika Kazimierza Tumy, innych szefów szwadronu jak: Jana Umińskiego, Zy- gmunta Kurnatowskiego, Stanisława Osiepowskiego, Tomasza Siemiątkowskiego i wielu niższych oficerów tegoż pułku jazdy ? do związku wolnych mularzy… Berek był nawet ?bra- tem starszym” we wspomnianej loży masońskiej, a więc nie był żydem, bo żydów masonów w Polsce nie było, i pod komendą żyda, w owym czasie społecznych przesądów, kwiat młodzieży szlacheckiej nic byłby służył w kawaleryjskim pułku. Tę szczerbę w życiorysie Berka wypełnił p. Leitgeber romantyczno-patryotyczną opowieścią, wysnutą z poezyi, lecz nie z prozy życia dzielnego żołnierza i zakończył swą pracę (na str. 54) ? podobnie jak inni pisarze dziejów wojny 1809 r. ? jedynie ogólnikową wzmianką, iż Berek zginął w’ bi- szawskiego Stanisław Potocki w Pochwale walecznych, Pu- laków wygłoszonej w dniu 22 grudnia 1809 r. na posie- dzeniu Tow. Przyjaciół Nauk w Warszawie, wskazał bled- nie Kock, za miasto rodowe Berka. 'l X. St. Zaleski: O masonii w Polsce (Kraków 1889) ..>? str.-151. .57 twie pod Kockiem, zwłoki zaś jego złożono w mogile, na cześć jego usypanej. Jak jednak zginął ten Berek pod Koc- kiem, kto i w jaki sposób go zabił, skoro pod Kockiem w r. 1809 nie było bitwy, nie można się dowiedzieć i z tej ostatniej monografii, w r. 1892 wydanej. Było zatem dawniej, całkiem uzasadnione przysłowie: ?Zginął jak Berek pod Kockiem”, które przytaczano w wypadkach, jeżeli kto zginął marnie, w bzdurnej potrzebie i w taki sposób, iż o przyczynie lub okolicznościach towa- rzyszących śmierci dowiedzieć się nie było podobnem. I nam ktoś droższy od innych zaginął, jak Berek, wśród zawieruch powstańczych, więc też o ?Berku” Co zdarzeniem liuncwockiem Zginął mężnie pod Kockiem, we śnie i na jawie było marzeń, rozmowy i rozmyślań bez końca. Przy dojrzalszej rozwadze nasunęła się jednak myśl, iż skoro Berek był podpułkownikiem jazdy Księstwa Warszaw- skiego i zginął dnia 5 maja 1809 r. nie w bitwie, lecz w drobnej utarczce z huzarami austryackimi, więc też przez huzara, w starciu ręcznem, zabitym być musiał. Zabicie sztabowego oficera stanowiło niewątpliwie nie- zwykły czyn wojskowy; a że warmii austryackiej już wów- czas za odznaczenie się w boju i za pojedyncze czyny od- wagi odszczególniano żołnierzy srebrnemi i złotemi meda- lami za waleczność (Tapferkeits-Medaillen), więc też i żoł- nierz, co zabił Berka, podobny medal otrzymać musiał. Przyznanie wspomnianych medali żołnierzom odbywa się dotąd z wojskową ścisłością i z uznania godną sprawie- dliwością. Czyn wynagrodzony żołnierskim medalem musi być dokładnie wyjaśniony i sprawdzony. W latach 1848 i 1849 ogłaszano nawet przez dzienniki spccies facti od- szczególnionego medalem żołnierza i wydawano w kolorach litografowane ryciny, przedstawiające kaprali i żołnierzy w chwili spełnienia bohaterskiego dzieła. .58 Na tej drodze nie było tedy rzeczą trudną uzyskać pewną i nieomylną wiadomość, iż naszego Berka zabił huzar Stefan Toth z 1 pułku huzarów imienia cesarza (Kaiser- Husaren.), gdyż za ten czyn ozdobionym został srebrnym medalem za waleczność. Dochodzenie wojskowe, które słu- żyło za podstawę do przyznania żołnierzowi Tothowi wspom- nianego medala, jak również takiegoż samego medala kapra- lowi Meszelits, wykazało co następuje: Po bitwie pod Raszynem dnia 19 kwietnia 1809 r. kapitulacyi Warszawy, przeszła szczupła armia polska na Pragę i rozłożyła się na prawym brzegu Wisły w górę ku Modlinowi. Po rozpoczęciu zaczepnych działań wojennych posunięta 5 pułk jazdy Księstwa Warszawskiego (strzelców konnych), w którym służył nasz Berek, jako szef szwadronu (dowódzca dwóch kompanij), ku granicy Galicyi zachodniej. Po utarczce jazdy polskiej z dwoma szwadronami Kai- ser-Husaren w dniu 25 kwietnia t. r . pod Grochowem, w któ- rej poległ rotmistrz Wesenberg zakłuty lancami ułanów, zaś wachmistrz Kemenyi, wytrąciwszy broń z ręki wyższego ofi- cera polskiego, porwał i uprowadził go wraz z koniem do swego plutonu ? za co złoty medal otrzymał’) ? nastąpiło w nocy z 2 na 3 maja zdobycie przedmostowego szańca w Ostrówku (pod Górą). Atak na wspomniany szaniec, uwień- czony świetnem zwycięztwem jenerała Sokolnickiego, osła- niały trzy szwadrony strzelców konnych 5 pułku jazdy. Jed- nym z tycli szwadronów dowodził podpułkownik Berków, poczem wysłany naprzód, idąc w przedniej straży, torował drogę do Galicyi zachodniej. Droga wiodła na Kock, małe miasteczko nad Wieprzem położone. W Kocku stał od r. 1803 garnizonem jeden ze szwadronów powyżej wspomnianego 1 pułku huzarów, który przyszedłszy w r. 1792 do Oleska, następnie do Złoczowa, rozłożył się w końcu plutonami od Żółkwi do Kocka. Na kampanię 1809 r. ściągnięto pułk, pod dowództwem lir. Magyi zostający, do głównej kwatery arcy- ’) Szczegóły dotąd nieznane. .59 księcia Ferdynanda nad Pilicą, pozostawiwszy jeden dywi- zyon t. j. szwadrony rotmistrzów: Pauliny i Fasanyi pod ko- mendą majora bar. Hoditza w miasteczku Kocku. Otóż te dwa szwadrony huzarów, które ścierały się z jazdą polską pod Grochowem i cofnęły się następnie da Kocka, zaniepokojone zostały wiadomością utracenia szańca przedmostowego pod Górą i posuwaniem się wojska polskiego- ku granicom Galicyi. Rotmistrz Pauliny, który z 16 huzarami wyszedł rano d. 4 maja z Kocka na zwiady, nie wrócił. Odcięty, dostał się do Siedlec, zkąd kasę cyrkularną, nieco przedmiotów da ubrania i kilkudziesięciu rekrutów, do Lublina uprowadzić zdołał. Z pozostałych w Kocku huzarów, jeden pluton wysy- łano daleko za miasteczko na drogę do Łukowa lub Ostrówka dla ostrożności i dopilnowania, czy wojsko polskie nie nad- ciąga. Drugi pluton stał na koniach na dużym placu czyli rynku Kocka, dla osłonięcia i dania pomocy naprzód wysu- niętemu plutonowi. Reszta dywizyonu t. j. 6 plutonów huza- rów, spoczywała w stanie pogotowia, w miejscu bezpieczniej – szem, na lewym brzegu Wieprza. Kock był bowiem, od chwili trzeciego rozbioru naszega kraju, nadgranicznem miasteczkiem Galicyi zachodniej i główną stacyą pocztową austryacką. Rzeka Wieprz płynąc opodal Kocka, zostawia miasteczko z wielkim placem czyli rynkiem na prawym, ubogo zaś zabudowane przedmieście, ?lubelskiem’ 1 zwane, na swym lewym brzegu. Na Wieprzu był most drew- niany łączący miasteczko ze wspomnianem przedmieściem,, zaś przed mostem, na prawym brzegu rzeki, stał duży dom mytniczy. Przed tym domem była rogatka zamykająca wjazd na most ?jak zwykle ? na żelaznym łańcuszku spuszczana i podnoszona w górę. Od rogatki, wzdłuż drogi do mia- steczka, ciągnęły się zagajenia, wikle i krzaki. Obok placu,, rynkiem zwanego, była ujeżdżalnia huzarów (reitszula). Ujeżdżalnia nie była budynkiem krytym, lecz, jak dawniej bywało, gołym placem t. j . dużym czworobokiem nawpół piaszczystego gruntu, okolonym wysoką baryeryą, u wejścia, otwieraną i zasuwaną zapomocą ruchomego drąga. .60 W dniu 5 maja rano stal na czatach przed Kockiem podporucznik Horwath z jednym plutonem huzarów, na rynku zaś nadporucznik Stankowits z drugim plutonem. Około południa najechał Berek ze swym szwadronem tak niespodziewanie i gwałtownie pluton porucznika Horwa- tha, iż spędził go odrazu z miejsca, a goniąc za nim do Kocka, wpadł i przewrócił stojący na rynku drugi pluton huzarów. Rozpęd szwadronu Berka był tak silnym, iż oby- dwa plutony huzarów, w największym nieładzie i popłochu wśród strzałów, wrzasku i krzyku, ścigane przez szaserów, uciekały drogą na most, by dostać się jak najprędzej za Wieprz pod osłonę stojąeycli tam 6-ciu plutonów. W tejsamej chwili, gdy spłoszeni huzary i ścigający strzelcy konni biegli bez ładu nad brzeg Wieprza, przecho- dził przez most kapral Meszelits, prowadząc kilku pieszycli huzarów z karabinkami w ręku do Kocka. Chroniąc się przed nawałem nadlatującej jazdy, zeszli pieszo idący huzary w bok od rogatki i skryli się w krzaki wikliny, zaś kapral Meszelits miał tyle przytomności, iż pochwycił za łańcuszek od rogatki i czekał chwili przebiegnięcia ostatnich huzarów. Wówczas spuścił rogatkę na głowy ścigających szaserów, zamknął ją i uciekł za huzarami w krzaki, krzycząc nie- ustannie : Bataillon ! Vorwärts ! Feuer! Wstrzymane konie szaserów, spinając się w górę lub spychając do rowu, zbiły się u rogatki w kłębek, z którego szasery odrazu wymotac się nie mogli. Równocześnie poczęli do nich strzelać, na głos komendy Meszelitsa, huzary ze za- rośli, do których się skryli. Szasery sądząc, że ich z boku atakuje piechota austryacka, poczęli nawracać konie, cofać się i zbierać na rynku w Kocku. Wskutek pościgu rozbitych plutonów, przebytego na dłuższej przestrzeni, rozwiązał się i rozsypał szwadron polski zupełnie. Zbierał go więc Berek wraz z oficerami coprędzej i porządkował na rynku w Kocku. Na odgłos strzałów i wrzawy wojennej pospieszyły sto- jące za Wieprzem plutony huzarów na pomoc rozbitym dwom plutonom. Osłoniwszy je, ruszyły na most, a gdy kapra] Meszelits na ich widok wyszedł z krzaków i otworzył ro 61 gatkę, puścili się huzary drogą do miasteczka, i wpadli z nie- słychanym impetem i krzykiem na porządkujący się szwa- dron Berka. Stało się to znowu tak niespodziewanie i nagle, iż ustawiający się do szeregu szasery rozerwani zostali na wszystkie strony, i nie mogąc się chwilowo opamiętać, ucie- kać poczęli gdzie oczy wiodły. Berek porwany wirem nacierających i uciekających, nie- /.nająć miejscowości i uchodząc na oślep, wpadł z kilkoma szaserami w otwartą, tuż obok rynku położoną ujeżdżalnię. Jeden huzar, któremu padł koń u wejścia do ujeżdżalni, wi- dząc wpadających do niej szaserów i ścigających huzarów, zasunął zaporę t. j. drąg zastępujący wrota i zamknął w ten sposób reitszulę. Berek znalazł się w matni, z której nie było wyjścia. Bronił się rozpaczliwie, wołano na niego, by z konia zeskoczył i poddał się, czego gdy zaraz nie uczynił, ciął go huzar Stefan Totli pałaszem w głowę tak silnie, iż spadł z konia i pod kopytami końskiemi wyzionął ducha ’). Równocześnie z Berkiem zabito wówczas na rynku 3, zaś w ujeżdżalni 7 szaserów, t. j. podoficera i tych wszyst- kich żołnierzy, którzy z Berkiem do tej nieszczęśliwej reit- szuli wpadli. Pomiędzy rannymi był porucznik Franc. Katerla, (w r. 1831 dowódzca 4 pułku strzelców kon.) i wachmistrz Zi- mermann. Całe zdarzenie było dziełem zaledwie kilkunastu mi- nut, a że rozegrało się pomiędzy szaserami, którzy wszyscy na miejscu zabici zostali, i huzarami, którzy zaraz Kock opuścili, i już do niego nigdy nie wrócili, więc szczegóły zdarzenia mogły pozostać dla mieszkańców, ukrytych w domach i dla ’) Według podania Wieniarskiego, był Berek w owym dniu krytycznym na obiedzie u proboszcza w Syrokomli i ztam- tąd, w stanie podnieconym, urządził podjazdową wyprawę na huzarów w Kocku. W toku starcia miał zostać unie- sionym przez spłoszonego konia pomiędzy stosy drzewa złożonego dla spławu nad Wieprzem i na nich śmierć zna- leść. Wójcicki twierdził znowu, iż Berek został śmiertelnie postrzelonym przez huzarów, którzy zatarasowali się w kar- czmie na rynku, i strzelali z karabinków. Ranny Berek doczolgał się do stosu drzewa i pod nim z powodu upływu krwi skonał. 9 .62 hr. Romana Soltyka, który z plutonem artyleryi konnej bez żad- nej assekuracyi wszedł nazajutrz do Kocka, smutną tajemnicą. W ówczesnych długotrwałych i nieustających wojnach było bowiem powszechnym zwyczajem, iż zabitych obdzierano odrazu na placu boju z lepszej odzieży i obuwia, o trumny się nie troszczono, i poległych razem, w najbliższym dole lub rowie grzebano. Zwłoki Berka, przybrane w bogaty mundur szaserski, uległy niewątpliwie podobnemu losowi ? a kopiec grobowy jego imię noszący, kryje zapewne zwłoki wszystkich w owej utarczce poległych żołnierzy. Wojna Austryi z Księstwem Warszawskiem była jedną z najwięcej ludzkich w bieżącem stuleciu. Rozmyślnie i bez potrzeby nie spalono wówczas ani jednej chaty, mieszkańców nie zabijano i jeńców nie kaleczono. Dniem wprzód, i o kilka mil od Kocka, w Ostrówku, pochowano z honorami wojsko- wymi we fosie szańca przedinostowego, na wspólny grób zamienionej, zwłoki zarówno polskich jak austryackich żoł- nierzy, a ks. Józef Poniatowski rozdzielał przy tej sposobno- ści dukaty pomiędzy wziętych do niewoli oficerów austryac- kich z pułku piechoty im. Baillot. Z tego zdarzenia wnio- skować można, iż huzary, grzebiąc swoich towarzyszów broni, zakopali zarazem Berka i poległych szaserów polskich. Imię Berka stało się głośne dopiero przez jego śmierć, przypo- mnianą w ?Pochwale” Stanisława Potockiego i przez reklamę rodziny, wyzyskującej przez lat, wiele w kraju i na emigra- cyi jego zgon bohaterski. Mieszkańcy Kocka ? przeważnie żydzi ? z pewnością nie wiedzieli i wiedzieć nie mogli o neoficie Berku, zabitym na reitszuli, i mogiły na jego cześć z pewnością nie usypali. Masoni nie uczcili Berka pogrzebem, więc też i ?kopiec Berka” pod Kockiem jest albo wspólnym grobem poległych żołnierzy, albo też został usypanym w pó- źniejszym czasie. Według urzędowego sprawozdania huzary pochowali 5 zabitych żołnierzy i odeszli z brzaskiem dnia następnego do Lublina, zkąd za zbliżeniem się wojska polskiego, szwadron Paulinyego do Sandomierza, zaś rotmistrza Fasanyi do Za- mościa odjechał. 63 Powyższe szczegóły zostały wyświecone przy sposobno- ści udzielenia srebrnych medali za waleczność: żołnierzowi Toth, który zabił Berka i kapralowi Meszelits, który spuścił i zamknął rogatkę przedmostową w Kocku. Niema powodu do powątpiewania o prawdziwości po- wyższego przedstawienia, w pewnej ezęści zamieszczonego nawet w jednem z dawnych pism wojskowych austryackich. Znając tedy ostatnie chwile życia i okoliczności towarzy- szące śmierci słynnego Berka, już nie będziemy powtarzać przysłowia: Ot, zginął jak Berek pod Kockiem. 6* 63 Powyższe szczegóły zostały wyświecone przy sposobno- ści udzielenia srebrnych medali za waleczność: żołnierzowi Toth, który zabił Berka i kapralowi Meszelits, który spuścił i zamknął rogatkę przedmostową w Kocku. Niema powodu do powątpiewania o prawdziwości po- wyższego przedstawienia, w pewnej ezęści zamieszczonego nawet w jednem z dawnych pism wojskowych austryackich. Znając tedy ostatnie chwile życia i okoliczności towarzy- szące śmierci słynnego Berka, już nie będziemy powtarzać przysłowia: Ot, zginął jak Berek pod Kockiem. 6* Dukat pani Kasztelanowej Kamieńskiej. Dukat pani Kasztelanowej Kamieńskiej. Dukat pani Kasztelanowej Kamieńskiej. Plotkarze puścili w obieg w czasach ważniejszych wy- darzeń krajowych lub rodzinnych mnóstwo ciekawych wia- domości, które mają tylko tę ujemną stronę, że nie są praw- dziwe. Wiele z nich dostało się do współczesnych kronik lub pamiętników, i zachwaściło niwę naszych dziejów ojczystych. Do zadań tegoczesnej literatury historycznej należy za- tem nietylko wyświecanie ciemnych lub zamglonych, lecz również i zacieranie jasnych, pozorem prawdy opromienio- nych faktów i widnokręgów historycznych. Tego wyjaśnienia, względnie zaciemnienia, wymagają przedewszystkiem dawne, pamiętnikowe anegdoty historyczne, które ze względu na uczciwe pochodzenie i wiek sędziwy wzbudzają wiarę i po- szanowanie. Niemamy na myśli pozbawiania naszej historyi pierwiastków poezyi, komedyi lub dramatu, bo w życiu na- rodu, jak pojedynczych ludzi, zdarzają się częstokroć dziwnie smętne lub śmieszne przygody i fraszki. Godne są one za- pamiętania lub opowiedzenia, lecz tylko pod tym warunkiem, jeżeli się zdarzyły w rzeczywistości, a tem samem jeżeli są prawdziwe. Dawne przygody bowiem, choćby najwięcej za- bawne i zajmujące, lecz zmyślone, nie mają najmniejszej wartości, gdyż swobodnem piórem dzisiejszego humorysty przedstawione być mogą o wiele ponętniej i barwniej, niż to oschli kronikarze lid) dawni pamiętnikarze uczynić mogli. .68 W czasach, które dla braku dzienników i czasopism pogrążone zostały w pomroce niewiadomości, i w skutek tego zasługują więcej od innych na przypomnienie, miała stara Litwa na pół dziś legendarną postać księcia ?Panic Kochanku”, młoda Galicya zaś nieocenioną kasztelanową kamieńską. Oboje mieli po dukacie w kieszeni, lecz jakież to dukaty być musiały, skoro ich nikt i nigdzie nie widział ? bo jeden utonął w morzu, drugi zaś w torbie przydrożnego dziada ? a przecież pamięć o nich dochowała się do naszych czasów. Bankierzy gdańscy, którzy nie mieli tyle pieniędzy i weksli, by zmienić ?dukata” księciu na Ołyce i Nieświeżu, zostawili może w swych księgach kupieckich zapiski, które kiedyś wyjaśnią prawdę, co do owego radziwilłowskiego czer- wieńca; a również stać się może, że nurki lub rybacy szwedzcy wyłowią go kiedy z toni Bałtyckiego morza. Tą nadzieją nie można się pocieszać co do dukata ?wielkiej mądrochy”, jak Kitowicz córkę Jerzego na Podliaj- cach Potockiego a wdowę po kasztelanie kamieńskim, hra- binę Katarzynę Kossakowską nazwał, albowiem ten dukat ? jak wykażemy ? nie znajdował się w kieszeni i w ręce, lecz w torbie bajek tej słynnej z gryzącego dowcipu ?poczt- majstrowej”, za jaką się pani Kossakowska sama ogła- szała ’). Według tradycyi współczesnej doby, miała spostrzedz pani Kossakowska, podczas pobytu cesarza Józefa II w Galicyi i przy sposobności wspólnej z nim przejażdżki, wędrownego dziada i wyrzucić mu z karety, tytułem jałmużny, dukata. Zdziwiony tą hojnością cesarz Józef zapytał o przyczynę tejże, na co otrzymał odpowiedź: ? ?Chcę go sobie ująć, bo może będzie moim sta- rostą”… Tę w samej rzeczy zabawną opowiastkę, przekręcaną nieraz w ten sposób, iż pani Kossakowska, dla powyższej przyczyny, dała w obliczu gubernatora lir. Pergena grosz dzia- ’) L. Siemieński: Portrety literackie (Poznań, 1865, str. 217). .09 dowi polskiemu, dukata zaś niemieckiemu ’), albo że owego dziada z dukatem wsadzić cliciała do karety pomiędzy sie- bie i gubernatora hr. Brigido a ) i t. p . powtarza z lubością już szóste pokolenie z rzędu ? a biada temu, ktoby się ośmielił jej zaprzeczyć. Wy r robiło się bowiem na podsta- wie tej gadki i wielu innych dowcipów, jak np. o kratach zdjętych z okien w Wiedniu po wyjściu urzędników austry- ackich do Galicyi, o drzewie na szubiennicę dla nich ofia- rowanem 3 ) i t. p ., jakie z ust pani kasztelanowej padały lub na jej rachunek przez facecyonistów rozpowszechniane były, to ogólne mniemanie, iż pierwsi urzędnicy austryaccy pieszo, z tobołkami na plecach do Galicyi wchodzili, dopusz- czali się wyzysku i nadużyć, znieważali ludność, a osłonięci bezkarnością, tylko datkami pieniężnemi ujmowani i łagodzeni być mogli. Głos ludu nie jest zawsze głosem Boga, więc i wspo- mniana opinia publiczna, choć uświęcona stuletnią tradycyą i ustalona zdaniem pisarzy dziejów galicyjskich, jako spo- czywająca na kruchej podstawie, w oczach ludzi bezstronnych i nieuprzedzonych zmienić się i zamrzeć powinna. Nie na- leży zapominać bowiem, iż Rzeczpospolita nie miała i nie pragnęła mieć osobnej kasty urzędniczej, składając wszelką władzę w ręce wybranych współobywateli. W krajach dzie- dzicznych cesarzowej Maryi Teresy panował odmienny po- rządek, zarówno pod względem politycznym i skarbowym, jak sądowniczym i wojskowym. Austryacki system admini- stracyjny wymagał znacznej liczby zawodowych urzędników, a że uzdolnieni do sprawowania urzędów zuakomitsi obywa- tele ziemscy ? z wyjątkiem Krukowieckiego, Skorupki i Po- letyłły ? mimo widoku łatwego uzyskania korony hrabiow- skiej, usuwali się od przyjmowania posad rządowych, i wy- nosili się za kordon, w nadziei odzyskania tam utraconych 5 ) Łoziński: Galiciana (Lwów, 1872, str. 45). 2 ) Portrety, j. w. str. 224. 3 ) Galiciana str. 37. Schntir-Pepłowski: Z przeszłości Galicyi (Lwów, 1894). .70 tutaj starostw, urzędów i godności, więc zmuszonym był rząd austryacki do nadsyłania urzędników z innych prowincyj. Mieliśmy sposobność przeczytania niemal wszystkiego, co dotąd przechowało się na piśmie z czasu rządów Maryi Teresy i Józefa II w Galicyi, i wykazaliśmy na przykładach W książce: O początkoioem sądownictwie austryackiem, iż wysyłano do Galicyi najlepszych i najzdolniejszych urzędni- ków, jakich Austrya wówczas posiadała. Szli oni po naj- większej części w skutek rozkazu i niechętnie; wielu zaś z nich, jak lir. Pergen, lir. Auersperg, lir. Sporck, hr. Deym, bar. Bourguinion, bar. Brunswick, hr. Lażansky, hr. Odonell, hr. Siskovics, hr. Bubna, hr. Dietrichstein i inni, powrócili na dawne stanowiska. Jest też tylko wymysłem złośliwych ję- zyków, iż pierwsi urzędnicy austryaccy per ped.es apostolo- rnm ciągnęli do Lwowa, albowiem nawet kat, Wacław Me- dul ? gdy w r. 1776 zawakowała posada drugiego freimuna we Lwowie i w kraju na nią nie było kandydata ? dotąd nie chciał wyjść z Pragi, aż mu tytułem kosztów podróży 150 złr. wyliczono. Społeczeństwo nasze nie było przyzwyczajone do biu- rokratycznego załatwiania spraw codziennego życia; a że rząd austryacki począł odrazu i doraźnie budować drogi i mosty, zakładać szkoły i szpitale, spisywać ludność i bydło, egzaminować doktorów i akuszerki, zaprowadzać cła, po- datki i monopole, urządzać stosunki ekonomiczne i prawne po wsiach i miastach, przeobrażać sądownictwo, ścieśniać władzę szlachty i duchowieństwa, wybierać rekrutów i t. p . ? więc w pewnej warstwie ludności, przyzwyczajonej do rządzenia i rozkazywania, lecz nie do powolności i posłu- szeństwa, powstało niezadowolenie i rozgoryczenie. Następ- stwa odbijały się zwykłe na honorze lub grzbiecie urzędników, wypełniających wyższe rozkazy. Głośny awanturnik p. Józef Goclzki z Jaryczowa wywalił plecami dyrektora policyi hr. Guicciardi drzwi w salonie gubernatora, i zrzucił go ze scho dów. Staroście bełzkiemu Franciszkowi Kutscherze de Trau- benthal wyliczono sporą porcyę batów nie na kobiercu, lecz na drodze prowadzącej do Zamościa. Adjunkta urzędu dy- 71 stryktowego w Kołomyi, Karola Ferdinandi, zamknięto przez noc w chlewie i odesłano nazajutrz szupasem do jego wła- snego biura; a p. Bobrowskiemu spaliła na panewce strzelba wymierzona do piersi jego starosty dla tej błahej przyczyny, iż woźnica starosty nie chciał czy nie mógł zjechać mu od- razu z drogi. Słownej obrazy, wyszydzania stroju, mowy i trybu życia urzędników, było bez miary i liku. Znoszona je cierpliwie i bez skargi, albowiem urzędnicy, w razie za- żalenia i wykazanego wykroczenia, ulegali najsurowszym ka- rom. Sprzeniewierzenie wyższej kwoty nad 150 złr. przez urzędnika, zagrożone było w cesarskiem rozporządzeniu z dnia 8 maja 1779 r. karą śmierci, zaś mniejszych kwot robo- tami publicznemi i więzieniem do lat ośmiu. W tych warunkach nie powinno zadziwiać, iż słynna z rozumu i dowcipu, z pieniactwa po Trybunałach znana ’) i ?praczką cudzych interesów” a ) nazywana kasztelanowa kamieńska, polegając na olbrzymiej fortunie, świetnych kołli- gacyach rodowych, znajomości z cesarzem Józefem, zażyłości z gubernatorami i prezesami sądów, popuszczała wodze swym skłonnościom. Bawiła ona siebie i drugich dowcipnemi słów- kami, żarcikami i zbieraniem wzorków z ubogich i skrom- nych, do dawnych grodowych starostów oczywiście niepo- dobnych starostów cyrkularnych, których rozkazów jednak na swych dobrach stanisławowskich, bohorodczańskich, topo- rowskich i innych niestety słuchać musiała. Za dowód tego służyć może wcale zajmujący obchód imienin cesarzowej Ma- ryi Teresy w Stanisławowie. Imieniny cesarzowej przypadające na dzień 15 paź- dziernika obchodzono wówczas we Lwowie w sposób okazały. Uroczyste nabożeństwo w katedrze, parada wojskowa, obiad u gubernatora, illuminacya miasta, maskarada w sali redu- towej i t. p . owacye, powtarzały się corocznie. W r. 1770 uczciła ten dzień i pani Kossakowska świetnym festynem, ’) Kunje.r Pohki Nr. 23 z r. 1757. 2 ) J. I. Kraszewski: Polaka w czasie trzech rozbiorów. Tora II, str. 233. .72 wyprawionym w Stanisławowie, którego opis podało Wiener Diarium w Nrze 92 z r. 1779 w następujących słowach: ?Na placu przed pałacem wybudowano wielką szopę na 100 sążni długą, której slupy zielenią, a ściany dywanami i zwierciadłami przykryte, miły dla oka sprawiały widok. W szo- pie ustawiono olbrzymi stół, oświetlony pająkami i zastawiony’ zbytkownemi potrawami. Przy tym stole powstał jednak taki ścisk, iż musiano na prędce jeszcze dwa inne wielkie stoły nakryć w pałacu. Rzęsiste oświetlenie placu przed pałacem, koncert janczarskiej muzyki pułku piechoty imienia Preisach, bal i tańce, do których przygrywała miejscowa kapela, rozwese- lały liczne grono zaproszonej szlachty i oficerów. Powszechne po- dziwienie wzbudzały pyszne mundury muzyki wojskowej świeżo uszyte z cienkiego czerwonego i żółtego sukna, które na ten festyn właścicielka Stanisławowa pani Kossakowska sprawiła, i oprócz hojnego wynagrodzenia muzyce pułkowej darowała”. Ten ostatni szczegół nie był prawdziwym, doniesienie zaś o nim, jako o darze patryotycznym p. Kossakowskiej, uczynione być mogło do Wiednia tylko w następstwie zda- rzenia, iż dowcipna i złośliwa pani domu, wyśmiewając pstre mundury muzyki wojskowej, dorzucała półsłówka, które tak zrozumiano, iż ona własnym kosztem żołnierzy od muzyki za szczygłów przebrała. Tem doniesieniem uczuła się na ho- norze dotkniętą komenda wspomnianego pułku, albowiem wyjednała w Nrze 99 Diarii sprostowanie tej treści, iż mun- dury bandy muzycznej, w których na festynie u lir. Kossakow- skiej ?z własnej ochoty” wystąpiła t. j . jasno-żółte spodnie i kamizelki, czerwone fraki z zielonemi wyłogami sprawiła komenda wojskowa jeszcze w r. 1773 z pułkowych pieniędzy. To niemiłe zdarzenie wygładziła p. Kossakowska świet- nym balem, jaki według słów Guzety Wiedeńskiej Nr. 34 na przyjęcie cesarza Józefa w dniu 29 kwietnia 1787 r. w swym pałacu (biskupim) pod św. Jurem wyprawiła, a o któ- rym sama w liście do Piotra Potockiego napisała ’), iż clio- ’) K. Wali szewski: Listy kasztelanowej Kossakowskiej (Po- znań 1883, str. 182). 73 dził na nim cesarz Józef przez dwie godziny ?po wszyst- kich pokojach”. Lucyan Siemieński odmówił charakteru ?ostatniej matrony polskiej” księżnie marszalkowej Lubomirskiej,. kasztelanowej połanieckiej Lanckorońskiej i starościnie wol- bromskiej Dembińskiej, uznając, że do tego tytułu ?ma nie- zaprzeczone prawo” tylko Katarzyna Kossakowska Nie mamy powodu i myśli obniżania osobistej wartości kasztela- nowej kamieńskiej, i zacierania barwnych farb na jej portre- cie, pożyczonych przez Siemieńskiego od jakiegoś początkową literą W. nazwanego wojewody Przyznajemy nawet chętnie, iż bezdzietna i wiekowa p. Kossakowska była nie tylko rozumną i światłą, bogatą i uczynną, jak również po- litycznie dojrzałą i zdrowo ludzi i wypadki oceniającą nie- wiastą, lecz mimo tego wszystkiego, w poczuciu prawdy i sprawiedliwości, zaprzeczyć musimy owemu ?prawu nieza- przeczonemu” i owej na wstępie przytoczonej ?prawdzie hi- storycznej”. Wiadome są powody, dla których wszystkie znako- mitsze rody, piastujące wyższe urzędy i posiadające w nowo- powstającem Królestwie Galicyi znaczniejsze dobra ziemskie,, uchodziły z początku i co prędzej za kordon, by ich nie od- cięły i nie zamknęły rogatki austryackie. W tej samej chwili spieszyła znowu z Warszawy do Lwowa dla powitania no- wego rządu ? jak z tryumfem Wiener Diarium w Nrze 7 z r. 1773 doniosło ? sama jedna p. Kossakowska. Odtąd przebywała ona stale ? aż do śmierci w r. 1801 zaszłej ? w pałacu biskupim we Lwowie lub w swych dobrach w Ga- licyi, wychodziła na powitanie cesarza Józefa, otwierała swoje salony dla przyjęcia i ugoszczenia gubernatorów, pre- zesów sądu i jenerałów, uśmierzała burzącą się szlachtę ga- licyjską, usposabiała ją do złożenia homagium „), włożyła na swe skronie austryacką koronę hrabiowską (w r. 1796) i przy- pięła na piersi wstęgę gwiaździstego orderu. ’) Portrety, str. 211,220. 2 ) Z przeszłości Galicyi, I, 27. 74 Powyższe szczegóły, które uszły uwagi autora jej por- tretu, Lucyana Siemieńskiego, jawią też postać nie ?ostatniej matrony polskiej”, lecz ?pierwszej pani galicyjskiej”. Pani ta wyszydzała tylko Stanisława Augusta, ?w kurtce i rajtuzach” wybierającego się na wojnę ’), lecz zawsze uko- rzona przed obliczem Maryi Teresy i Józefa II, nie ośmie- lała się z pewnością do złośliwych i obrażliwych żartów w ich przytomności. Nie władając językiem niemieckim ani francuskim 2 ), niewiadomo, jak rozmawiała z Maryą Teresą o ?kratach” w Wiedniu, a z cesarzem Józefem o ?dukacie” we Lwowie, i kto te rozmowy podsłuchał i rozpowszechnił. Z ust Maryi Teresy i Józefa II wspominane anegdotki, ubli- żające sławie urzędników, z pewnością nie wyszły, więc wyjść mogły tylko z ?półzwierciadła” p. Kossakowskiej, jak Siemieński usta kobiety nazywa. Czy z tych ust wypły- nęły, czy też w te usta przez innych plotkarzy włożone zo- stały te niesmaczne gadki, już się wybadać nie da, lecz przy- jąć można za nieomylny pewnik, iż ?kichająca na wodę” 3 ) kasztelanowa kamieńska nie miała i nie dała dziadowi hi- storycznego dukata. ’) Listy pani Kossakowskiej, str. 165, 167, 186, 236. 2 ) Portrety, str. 210. 3 ) Listy, str. 187. POSKROMIENIE PLOTKARZA. POSKROMIENIE PLOTKARZA. Poskromienie plotkarza. Nie sanie pleciugi i baje, lecz w równej mierze bez- imienni pisarze satyr i paszkwilów przyczynili się do wyro- bienia złej opinii o pierwszych urzędnikach austryackich w Galicyi. Dwóch z nich wykryto: Francuza Delisle i Niemca Krattera. Obydwaj przybyli dla chleba do Galicyi, a zna- lazłszy go nie dość tanim, obfitym i smacznym, wypuszczali pokryjomu jad żółci na warstwy urzędnicze, którym winę zawiedzionych nadziei przypisywali. Franciszek Kratter, zajmujący podrzędną posadę po- borcy podatku koszernego od Żydów, ubiegał się o katedrę umiejętności politycznych na świeżo założonym uniwersytecie we Lwowie. Nie otrzymawszy jej, wydał w Lipsku w r. 1786 bez podania nazwiska autora paszkwil p. t .: Briefe über den ?jetzigen Zustand in Galizien, i wychłostał w nim urzędni- ków galicyjskich, zarzucając im bezbożność, szorstkość i roz- wiązłe życie, powodujące długi i przedajność. Francuz Delisle pisywał znowu potajemnie zgryźliwe korespondencye do czasopism, i potwarcze listy do osób wpły- wowych w Warszawie, które na Wiedeń dochodziły do wia- domości gnbernium we Lwowie i jątrzyły urzędników. Dyrektor policyi, lir. Franciszek Guicciardi, poszukując źródła, z którego płynęły ku Warszawie mętne wiadomości o rządach Józefa II i zachowaniu się urzędników w Galicyi, 7 78 trafił na ślady oszczercy, wiodące od Kaniowa, Halicza i Kry- stynopola do Lwowa. Był nim na wpół-młody Francuz, tytuło- wany Abbé Delisle, a piszący się chargé d’ affaires de la famille Potocki. Sprawdzono jednak na drodze policyjnej, że nie był księdzem, albowiem nie ubierał się w suknie duchowne, nie odbywał praktyk religijnych, i strzygł włosy po polsku (rund); miewał zaś zatargi z władzami i urzędnikami z powodu na- tarczywych żądań o sól dla dóbr rodziny Potockich. Jak biskup z Laony w Łańcucie na rzecz ks. Lubomirskiej, tak Abbé Delisle we Lwowie na korzyść Potockich z Krystyno- pola i Tulczyna, załatwiał różne interesa pieniężne i starał się o zadzierżawienie warzelń soli we wschodniej Galicyi, łub 0 kupno soli kamiennej w Wieliczce po zniżonej cenie dla dóbr za kordonem położonych. W tej sprawie nie doznał jednak Delisle ? podobnie jak w kilka lat później minister- rezydent polski Corticelli w Wiedniu ? powodzenia, i nie odniósł korzyści. Przypisywał też przyczynę zawiedzionych nadziei krótkowidzeniu c. k. Administracyi solnej w Sambo- rze, jak również galicyjskiemu gnbernivm i z tego powodu wyszydzał fiskalizm i monopole austryackie. Przy tej sposob- ności przypinał Delisle i wyższym urzędnikom łatki, chociaż pod opiekuńczemi skrzydłami p. Kossakowskiej, zajmującej się najgorliwiej sprawami rodziny Potockich, i ztąd nawet ?praczką Potockich” nazywanej, wciskał się i do towarzystw niemieckich, bywając nie tylko na salonach gubernatora lir. Auersperga, lecz i na ?assamblacli” u komenderującego jene- rała lir. Hadika, u hr. Sporcka, lir. Brigido, lir. Dietrichsteina, 1 innych ?Excelłansów”, jak p. Kossakowska wyższych urzęd- ników nazywała. Żywy w konwersacyi, prowadzonej z wer- salskim szykiem, podsycanej wrodzonym dowcipem i lekkim sarkazmem, stał się Delisle nawet pożądanym gościem dla zabawienia towarzystwa, nie biorącego udziału w modnych pląsach. Unikał też on w ogóle towarzystwa mężczyzn, któ- rzy’ w miarę jego powodzeń u stóp płci pięknej tem więcej go nie lubili i unikali, co było znowu powodem, iż ubiegał . się głównie o względy starszych pań i wpływowych panów polskich. 7i> W tym czasie, który wspominamy, zachwycała Lwów cały niezwykłą urodą i wykwintnością obejścia baronowa von Blassenberg, żona oficera wyższego stopnia, a że piękna kobieta jest zawsze przedmiotem wyczerpującej dyskusyi na temat moralności, więc salonowi plotkarze zajmowali się nią dla tego, iż rozbawiwszy się we Lwowie, nie chciała odraza wyjechać za mężem, przeniesionym wraz z pułkiem do innego miasta. Działo się to w epoce wzmagającego się rozluźnienia moralności i zwolnienia obyczajów, w której naukowe rozprawy lub poważne rozmowy nie były pożąda- nym przedmiotem towarzyskiej zabawy. Delisle był dzieckiem owych czasów, więc bawił zwykle panie opowiastkami z co- dziennego życia bliźnich, którym, jako wychodzącym z ust rzekomego powiernika dusz ludzkich, przyznawano pełną wiarę, i puszczano je dalej w obieg ze spokojnem sumieniem. Delisle stał się też wkrótce rozsadnikiem bajek i plotek we Lwowie, które gorliwy w obowiązkach służbowych dyrektor policyi sprawdzał odrazu na drodze poufnej. Ofiarą tych bajek padła pierwsza baronowa Blassenberg, gdyż ją wydalił lir. Guicciardi przemocą z kwatery, udzie- lonej przez miasto, i zmusił do wyjazdu za mężem. Po niej przyszła kolej na hrabinę Sporck, na jej zięcia hr. Gallen- berga i na samego dyrektora policyi, który cierpiąc na brak gotówki, poszukiwał jej nieustannie pomiędzy Żydami, wpa- dając przez to w podejrzenie przedajności. Hrabina Eleonora Sporck, z domu lir. Cłary-Aldringen, była najzacniejszą kobietą, poważną matką hr. Maryi Gallen- berg i lir. Czarneckiej. Jej mąż, Jan Wacław lir. Sporck, pan dziedziczny na dobrach Herzman, Miesteż, Moraschitz i Stolau, był rzeczywistym tajnym radcą i podkomorzym ce- sarskim, prezesem Rady apellacyjnej we Lwowie, i cieszył się na tem stanowisku powszechnem poważaniem. Pełniąc dawniej obowiązki C. k. Hof- und Kammermusik und Gene- ral-Spectakel dyrektora w Wiedniu, był Sporck znawcą i mi- łośnikiem muzyki, lubił wesołe i wystawne życie, a jego mieszkanie w domu pod 1. 123 przy ul. Krakowskiej, stało zawsze otwarte dla przyjęcia i zabawy starszyzny wojskowej, 80 wyższych urzędników i towarzystwa polskiego, bawiącego we Lwowie. Życie towarzyskie, nawiązywane z kółek pocho- dzących z różnych warstw społeczeństwa, miewa czasem tę ujemną stronę, iż sprowadza komeraże i wytwarza obmowę. Tak zdarzyło się i w stolicy Galicyi w pierwszych latach jej istnienia, gdy rodziny pozostałe w kraju i przebywające we Lwowie, z łatwych do odgadnienia powodów, utrzymy- wać musiały czucie z wyższym światkiem urzędniczym i woj- skowym austryackim, przyjmować go w swych pałacach i nawzajem uczęszczać do jego domów. Salony gubernatora bywały świadkami porywczości p. Godzkiego i obmowy p. Kossakowskiej, współubiegąjące się zaś z niemi w gościnności i w przyjęciu pokoje hr. Spor- eka stały się znowu widownią gwałtu popełnionego na De- lisleu. Jak się to zdarzyło, przytoczymy według sprawozda- nia, uczynionego w procesie hr. Gallenberga i towarzy- szów 1 ). O obrażony honor hrabiny Sporck postanowili się ująć: zięć lir. Zygmunt Gallenberg, konsyliarz gubemialny oraz i podwładny męża, hr. Józef Odonell, radca apellacyjny. Sprytny dyrektor policyi, chcąc przy tej sposobności dać i od siebie odwet Delislowi za żydowskie posądyr , urządził na niego zasadzkę w domu samego Sporcka, przy sposobności zabawy ku końcowi r. 1779 urządzonej. Na tę zabawę przy- szedł Delislc w towarzystwie ks. Lubomirskiej, wprowadził ją pod rękę do salonu i usiadł jak zwykle pomiędzy da- mami. Po krótkiej chwili zbliżył się do niego lir. Gallenberg i zaprosił uprzejmie na słówko rozmowy w cztery oczy. Nie domyślając się podstępu, wstał z krzesła Delisle i poszedł za Gallenbergiem do jednego z tylnych pokoi, do którego po otwarciu drzwi schodziło się po kilku schodkach. Za Deli- slem podążył zaraz drugi konsyliarz gubernialny, cesarski podkomorzy Wincenty de Guinigi. Na miejscu czekali już na Delisla, z laskami w ręku, hr. Guicciardi i hr. Odonell. 'J J. Louis: Pomątkowe są łownie.:wo austryackie iv Galicyi. (Lwów, 1897 str. 69). .81 Na ich widok chciał się Delisle cofnąć, lecz de Guinigi odciął mu odwrót w ten sposób, iż w gorączce chwili, nie dojrzawszy schodków, padł jak długi ku podłodze i za- tarasował wyjście. Hr. Gallenberg wypoliczkował tymczasem Delisla, a towarzysze bijąc go laskami, napędzili ku scho- dom i z nich strącili. Tego zdarzenia, wśród wiru zabawy, nie zauważono w salonie i byłoby pozostało tajemnicą, gdyby go gadatliwy hr. Odonełl, będąc w ten wieczór zaproszonym na ucztę do jednego z bankierów, nie był opowiedział w najdrobniejszych szczegółach zebranym gościom. Nazajutrz obiegała już po całym Lwowie, różnemi do- datkami upstrzona nowina o ?basarunku Francuza”, który na eiele i honorze boleśnie dotknięty, nie miał odwagi pokazy- wania się na ulicy i w salonach. Nie mogąc stłumić zdradzonej tajemnicy, ani zaprze- czyć smutnej przygodzie, udał się Delisle ze skargą do gu- bernatora hr. Auersperga. Nie otrzymawszy odrazu wyma- ganego zadośćuczynienia, wniósł zażalenie do cesarza Józefa, a że rodziny Potockich (z Tulczyna) i Lubomirskich uwa- żały się za dotknięte zniewagą wyrządzoną Delislowi, więc przez znajomych i krewnych, bawiących w Wiedniu, upomi- nały się u dworu o sprawiedliwość dla skrzywdzonego. Cesarz Józef obchodził się, jak wiadomo, z urzędnikami niedopełniającymi obowiązków względem miejscowej ludności nadzwyczaj surowo, a urzędników przybyłych do Galicyi miał na szczególniejszej uwadze. Ocenił też, w pierwszej chwili, doniesione mu zdarzenie jako zbrodnię popełnioną z zasadzki, w drodze zmowy i na człowieku bezbronnym. Uznał również, iż sądy lwowskie zostające pod kierunkiem lir. Sporcka, bez popadnięcia w podejrzenie stronniczości, do osądzenia sprawy wyższych urzędników powołane być nie mogą. Po zaczerpnięciu wyjaśnień od hr. Auersperga, zawie- sił też cesarz ab officio et saląrio wszystkich czterech spraw- ców zamachu na Delisla, t. j : hr. Guicciardi, hr. Gallenberga, lir. Odonella i szambelana de Guinigi, zabronił trzem ostat- nim jako cesarskim podkomorzym wstępu na swe pokoje i ustanowił dla zbadania i ocenienia czynu osobny sąd w Wiedniu, złożony z czterech radców dworu pod przewod- nictwem prezydenta najwyższego sądu, hr. Seilerna. Ten sąd delegowany, urzędownie Hofcomission nazwany, powołał ba- rona Bourguinion, który w sprawie reorganizacyi sądowni- ctwa dłuższy czas bawił we Lwowie i nauczył się po pol- sku, na referenta i wezwał obwinionych do stawienia się w Wiedniu. Jak grom z pogodnego nieba, spadło to cesarskie po- stanowienie i sądowe wezwanie na głowy obrońców honoru nieskazitelnej kobiety, nie dopuszczających myśli interwencji aż samego cesarza. Guinigi rozchorował się śmiertelnie, Guic- ciardi popadł w jeszcze większe długi u Żydów, Odonell przygnębiony sprawą brata, jenerała Henryka hr. Odonell, wplątanego przez Żydówkę Berensową w proces o 50.000 dukatów ze spadkobiercami Salezego Potockiego, nie wy- chodził za bramę pojezuicką, obok której mieszkał, a Gal- lenberg pocieszał się u niemniej stroskanej teściowej. Żaden z nich nie miał ochoty i pieniędzy na daleką i kosztowną, drogę do Wiednia, więc ze świadectwami różnych chorób, potwierdzonych przez prezesa c. k. Collegium medicum An- drzeja Krupińskiego i fizyka Agapita Spaventi, wysłali swoje pokorne i uniżone obrony do wyznaczonego sądu. Niewładający dokładnie językiem niemieckim Amster- damczyk, de Guinigi, tłómaczył się po francusku, iż tyłka z ciekawości poszedł za Delislem, a padając na schodach, chwycił się instynktowo nóg Odonella, w skutek czego i Odo- nell nie mógł bić i ścigać Delisla. Odonell i Gallenberg dowo- dzili znowu, że nie było ani zmowy, ani zasadzki, ani uszko- dzenia na ciele lękliwego Francuza. Ostatni wydalił go z domu teściowej, bo ją złośliwie obmówił a przyszedł nie- proszony. Przypominali, iż uderzenie szpadą w ojczyźnie De- lisla nikogo nie hańbi W Polsce bito się dla honoru, aż da panowania Augusta II, nietylko na szable i kordy, lecz i na kije, więc użycie laski wśród akcyi honorowej nie zniewa- żyło czci Delisla. Najtrudniej szła obrona dyrektorowi policyi hr. Guicciardi, bo mu właśnie wiedeńska firma Schuller et Coinp. 83 przyaresztowała pensyę dla zaspokojenia należytości 725 zlr. drażliwa zaś sprawa z Żydem, Salomonem Meilechem o 100 dukatów ? choć później wygrana ? nie była wówczas skoń- czoną. Uderzył więc w strunę polityczną, przedstawiając siebie jako ofiarę polskiej intrygi, Delisla zaś jako nie- bezpiecznego korespondenta warszawskiego, wyszydzają- cego rozporządzenia rządowe i czerniącego rodziny urzęd- ników. Usprawiedliwienia te, trafiły do przekonania sędziów, i sąd delegowany uznał zajście z Delislem za zwykły za- targ honorowy, nie dochodzący miary karygodnego występku, i postawił wniosek na zaniechanie dalszego śledztwa. Cesarz Józef chociaż był na ?assamblu” u hrabiny Sporck we Lwo- wie ’) i odczuwał niewątpliwie boleść jej obrażonego honoru, przecież nie puścił płazem ?znieważenia bezbronnego”. Po- twierdzając powyższy wniosek, przywracając na dawne po- sady ?zawieszonych urzędników” i dozwalając hr. Odonel- lowi bywania nadal na cesarskim dworze, rozporządził jednak, ażeby zatrzymane po dzień 1 maja 1780 r. salarium ?za karę” wypłacone nie zostało. ’) Listy pani Kossakowskiej, str. 167, nazywającej hr. Sporcka ?Szperkiem” str. 184. 83 przyaresztowała pensyę dla zaspokojenia należytości 725 zlr. drażliwa zaś sprawa z Żydem, Salomonem Meilechem o 100 dukatów ? choć później wygrana ? nie była wówczas skoń- czoną. Uderzył więc w strunę polityczną, przedstawiając siebie jako ofiarę polskiej intrygi, Delisla zaś jako nie- bezpiecznego korespondenta warszawskiego, wyszydzają- cego rozporządzenia rządowe i czerniącego rodziny urzęd- ników. Usprawiedliwienia te, trafiły do przekonania sędziów, i sąd delegowany uznał zajście z Delislem za zwykły za- targ honorowy, nie dochodzący miary karygodnego występku, i postawił wniosek na zaniechanie dalszego śledztwa. Cesarz Józef chociaż był na ?assamblu” u hrabiny Sporck we Lwo- wie ’) i odczuwał niewątpliwie boleść jej obrażonego honoru, przecież nie puścił płazem ?znieważenia bezbronnego”. Po- twierdzając powyższy wniosek, przywracając na dawne po- sady ?zawieszonych urzędników” i dozwalając hr. Odonel- lowi bywania nadal na cesarskim dworze, rozporządził jednak, ażeby zatrzymane po dzień 1 maja 1780 r. salarium ?za karę” wypłacone nie zostało. ’) Listy pani Kossakowskiej, str. 167, nazywającej hr. Sporcka ?Szperkiem” str. 184. PRZYGODY HRABIÓW STRASSOLDO. PRZYGODY HRABIÓW STRASSOLDO. Przygody hrabiów Strassoldo. Casanova wspomina w swych głośnych Pamiętnikach ’) o znajomości, jaką zrobił w r. 1772 w Tryeście z Rudolfem lir. Strassoldo. Kto był Casanova, czem się zajmował i ca opisywał, jest powszechnie wiadomem; dla tego nie zadziwi,, iż tylko małą cząstkę z tego, co Casanova o lir. Strassoldo napisał, powtórzyć możemy. Rudolf hr. Strassoldo, potomek znakomitej rodziny w wieku XVI rozszczepionej na gałąź niemiecką i włoską, pochodził z Gorycyi, i w czasie poznania go przez Casanovę był młodym, przystojnym, powszechnie lubianym i po uszy zadłużonym ?kawalerem”. W Tryeście zajmował on niską posadę przy urzędzie handlowym (Commerzial – Intnnlanz)r a roczna płaca 600 złr. wystarczała mu zaledwie na kwartał do życia. Hr. Strassoldo posiadał jednak zaufanie wierzycieli. 1 cieszył się życzliwością przełożonego urzędu, którym był hr. Henryk Auersperg. Na tę chwilę przypadł pierwszy rozbiór Polski, a oczy wszystkich urzędników w Austryi, żądnych awansu i orderów, skierowały się ku nowym królestwom Galicyi i Lodomeryi. Pre- zydent Krainy i intendent handlowy w Tryeście, wspomniany Denkwürdigkeiten von Jacob Casanova (Hamburg,. 1856, Tom XII, str. 245 -249). .88 hr. Auersperg, powołanym został do Wiednia z zamiarem wy- słania go do Galieyi, celem urządzenia służby publicznej. Na wyjezdnem z Tryestu przyrzekł Auersperg biurowemu ulu- bieńcowi Strassoldo, iż starać się będzie dla niego o wyższą posadę w Galieyi. Strassoldo sprzedał też zaraz urządzenie domowe, układał się z wierzycielami i oczekiwał nominacyi. Uzyskanie jej nie było rzeczą trudną, albowiem Strassoldo miał w Wiedniu wpływowych krewnych, a w szczególności hr. Wincentego Strassoldo de Villanuova, który był tajnym radcą i przełożonym wielu urzędów dworskich. To też Ru- dolf hr. Strassoldo, jako obeznany z tokiem spraw handlo- wych, otrzymał od organizatora Galieyi hr. Pergena posadę dyrektora nowo-utworzonego urzędu dystryktowego w mie- ście handlowem Brody pierwej, zanim hr. Auersperg stanął jako gubernator we Lwowie (r. 1774). Jak na tem stanowisku pojął i dopełnił hr. Strassoldo obowiązki urzędnika politycznego, które wytworzenie usza- nowania i przywiązania polskiej ludności do nowego rządu przedewszystkiem wskazywały, posłużyć może opis inspiro- wanej przez niego uroczystości, w dniu 29 grudnia 1773 r. w Brodach odbytej. Wiener Diarium, które zrodziło w r. 1780 dzisiejszą Gazetę Wiedeńską, opisało ją w Nrze 9 z r. 1774 w nastę- pujący sposób: ?Przebrane za Turków maski (Żydzi), z pocztowemi trąbkami w ustach, objeżdżały w dniu 29 grudnia 1773 r. po południu główne ulice i przedmieścia miasta Brody, na- wołując współwierców do bóżnicy”. ?W wielkim gmachu bóżnicy przystrojonym w tapety, dywany, srebrne naczynia i żyrandole, ustawiono srebrną ko- ronę, a poniżej suty bufet ze stołami, zastawionemi różnemi trunkami, konfektami, bakaliami i t. p . O godzinie G-ej wieczo- rem, wśród okrzyków podziwienia, rozpoczęła się wspaniała illuminaeya wszystkich czterech boków synagogi, do której użyto 6.000 kaganków, 600 świec woskowych i -100 łojowych. Na bóżnicy gorzał dwugłowy orzeł na 6 łokci długi, pięknie 89- pozłocony, a ulice obok położone oświetlało (30 wachli i 4 beczki zapalonej smoły”. ?O godzinie 7-ej przybyli do oświetlonego budynku: ko- menderujący wojskiem jenerał-major von Graeven, komendant placu margrabia de Torres, dyrektor c. k . urzędu dystrykto- wego hr. Strassoldo, i wielu innych urzędników, oficerów i dygnitarzy”. ?Za zjawieniem się wymienionych osób, powstał na ulicy taki ścisk i zgiełk, iż żołnierze zaledwie mogli utrzy- mać porządek i otworzyć wolne wejście do bóżnicy”. ?Muzyka dobrze skompletowana powitała gości, a gdy się wszystko uciszyło, wygłosił syndyk żydowski dr. med. Abraham Usiel dziękczynną mowę, skierowaną do reprezen- tantów rządu, poczem starszy szkolnik (Ober-Schulsinger) z ca- łym chórem instrumentalnym i wokalnym odmówił modlitwę, której końcowe słowa Amen powtarzało zgromadzenie z wiel kim krzykiem i piskiem”. ?Następnie raczono wszystkich wyborowem winem (mit guten Weinen), tureekiemi owocami i cukrami, a najznakomitsi Żydzi pili zdrowie cesarzowej z wielkiem uszanowaniem. Ulicznemu tłumowi rzucano garściami pieniądze, a ubogim rozdawano jałmużny”. ?O 9-ej wieczór odeszli zaproszeni goście do swych do- mów, wielce zadowoleni, miejscowi’zaś, odśpiewawszy z to- warzyszeniem orkiestry Psalm 72, bawili się jeszcze do go- dziny 11-ej. Obrońca żydowski (Judenpromotor) Samuel Rabi- nowicz, sprawił nadto w swoim domu świetną ucztę z muzyką, bawiono się również i po innycli domach do późnej nocy, wznosząc wszędzie radosne okrzyki na cześć cesarzowej i no- wego rządu”. Wówczas to odbierano właśnie przysięgę wierno-poddań- czą od mieszkańców Galicyi i dla tego wspomniana uroczystość, chociaż przez samych Żydów urządzona, policzoną została za szczególniejszą zasługę politycznemu urzędnikowi,który umiał do niej zachęcić nowo-zyskanych poddanych. Hr. Strassoldo został powołanym też wkrótce, po objęciu urzędu gubernatora przez lir. Auersperga, na pierwszorzędną posadę starosty cyrku lar- „90 nego we Lwowie. Początkowe urzędowanie hr. Strassolda we Lwowie i jego zachowanie się w życiu prywatnem ? szcze- gólniej po zawarciu związku małżeńskiego z hr. Szirmay ? nie zostawiło po sobie ustnej tradycyi lub pisemnych śladów. Były one niewątpliwie prawidłowe; lecz z biegiem czasu powrócił Strassoldo do dawniejszego trybu życia, opisanego przez Casanovę. Brak pieniędzy trapił przytem cyrkularnego starostę ? podobnie jak dyrektora policyi hr. Guicciardi ? i zanurzał obydwóch coraz głębiej w żydowskich kieszeniach. Hr. Strassoldo utrzymywał się jednak znacznie dłużej na po- wierzchni hulaszczego życia, za pomocą funduszów, jakie w urzędzie dostawały się pod jego rękę. Przejęty duchem kościelnych reform Józefa II, prześla- dował Strassoldo duchowieństwo, rozciągając nad niem poli- cyjną opiekę. Uwięzienie X. Grzegorza Semkowicza, gr. kat. proboszcza w Biłce, zaplątało go w spór z biskupem Leonem Szeptyckim i jego zastępcą X. Piotrem Bielańskim. Ze sporu nie wyszedł lir. Strassoldo zwycięzko. Całe wyższe ducho- wieństwo stanęło przeciw niemu, w skutek czego stał się głośnym we Lwowie i dostał się pod nadzór opinii pu- blicznej. Poczęto o nim rozmawiać, nicować jego moralność i jego domowe pożycie, badać czystość źródeł dochodu i nad- miar wydatków. Gdziekolwiek zaś potrącono o jaki szczegół z jego życia, w oddźwięku dawało się słyszeć odwieczne: .106 tym względem pozostawiły własnoręczne pisma i testament jej męża. W obawie, ażeby małżeństwo z Elżbietą Kępińską nie było uważane za nieodpowiednie stanowi a pozbawiające, w myśl podówczas obowiązujących ustaw dworskich, dzieci w niem spłodzone prawa dziedziczenia, udał się Al- brecht III z pisemną prośbą do swych braci o przyznanie prawa dziedziczenia dzieciom z Elżbietą Kępińską spłodzić się mogącym. Prośba popartą była rodowodem Kępińskich, prawdopodobnie tym samym jaki podał Jerzy Honn w po- wołanem powyżej dziele, a wykazującym dawność i ry- cerskie pochodzenie polskiego rodu Kępińskich. Dopiero w pięć lat potem bracia nabrawszy przekonania, iż małżeń- stwo z Elżbietą Kępińską z powodu jej wieku pozostanie bezpotomnem, udzielili żądane zezwolenie. Książę wniósł w tym samym zamiarze prośbę do cesa- rza niemieckiego, domagając się nadania Elżbiecie Kępińskiej hrabiowskiej korony. W prośbie tej sam się wyraża, iż ?pozyskawszy” Elżbietę Kępińską, odznaczającą się bogo- bojnością, cnotą i uwielbienia godnemi przymiotami, na- tchniony został mit einer Furst-Ehelichen Affection. Książę, który piastował i godność feldmarszałka wojsk cesarskich, utrzymywał swym nakładem pułk piechoty nie- mieckiej i odznaczył się w wojnie z Francuzami nad Renem, kierując oblężeniem i zdobyciem Moguncyi, nie czekał długo na rezultat swej prośby. Cesarz niemiecki już pod d. 2 maja 1689 r. podniósł Elżbietę Kępińską do godności hrabiny pań- stwa niemieckiego i przesłał jej dyplom, w którym pomiędzy innemi i tę okoliczność podnosi, iż Elżbieta Kępińska, od- znaczająca się bogobojnością, cnotą i znakomitemi przymio- tami , pochodzi ze starej, szlacheckiej, zasłużonej i takiej rodziny, która jest spokrewnioną z książęcemi, hrabskiemi i baronowskiemi rodzinami i dla tego przyznając jej przy- domek pani na Schwisitzu, Limburgu i t. d . pozwala uży- wać dawnego herbu polskiego (Niesobia) lub przekształcenia go na sposób używany w rodach książęcych, nadaje jej po- tomkom prawa książąt i księżniczek do tronu, przyrzeka .107 obronę w razie wdowieństwa, a to wszystko pod zagroże- niem kary 200 grzywien na tych, którzyby to cesarskie roz- porządzenie naruszyć chcieli. W testamencie datowanym w Koburgu 16 czerwca 1694 r. wspomina Albrecht III z chlubą o znakomitych przymiotach i cno- tach swej żony, hrabiny Kępińskiej, nadmieniając, iż w mał- żeństwie darzyła go uszanowaniem, czcią, wiernością, miło- ścią i starannością. Zatwierdził też w nim dawniejszy zapis z d. 7 maja 1689 r., przeznaczający Elżbiecie Kępińskiej, na przypadek wdowieństwa, dochody z Neustadt, Sonnenberg i Mönchröden oraz sumę posagową 20,000 talarów; a przy tej sposobności zapisał jej klejnoty, gotówkę, połowę rucho- mości i dobra Oesola, Calnberg i Grauerstadt na własność. Te słowa uznania w rozporządzeniu ostatniej woli i hojne wyposażenie świadczą, iż pomimo różnicy w wieku małżeń- stwo Elżbiety Kępińskiej z Albrechtem III było dobrane i szczęśliwe, jak również, iż Kępińska była kobietą pięknych przymiotów duszy i szlachetnych popędów. Dowiodła tego i po śmierci męża, w d. 6 sierpnia 1699 r. zaszłej, gdy nie- pokojona przez jego braci i stryjów z powodu zbyt hojnego wyposażenia, umową z d. 13 lutego 1701 r. odstąpiła im do- chody z Neustadt, Sonnenbergu i Mönchröden za pensyą ro- czną 4,000 talarów i pewną ordynaryą w zbożu, drzewie i dziczyznie oddawać się mającą, i zrzekła się wszelkich testamentowych zapisów za sumę 6,000 talarów. Elżbieta Zuzanna Kępińska, dożywszy w stanie wdowim wieku lat 72, zmarła w d. 2 grudnia 1717 r. nie pozosta- wiwszy potomstwa. 108 Izabella z Czartoryskich księżna lubomirska. O księżnie Marszałkowej Lubomirskiej mówiono i pisano wiele, zarówno w Warszawie, jak w Wiedniu. Leon Dembowski’), Karpiński -), ks. Edward Lubomir- ski 3 ), hr. Ludwik Dębicki 4 ), pani Wąsowiczowa 5 ), Majera- nowski u ) podali wiele charakterystycznych rysów z życia ks. Lubomirskiej, z których, po usunięciu pewnych sprzecz- ności i za dodaniem szczegółów z pobytu księżnej w Wiedniu, odsłania się ta ciekawa postać kobieca w coraz pełniejszem świetle prawdy dziejowej. Pomijając też powszechnie wiadomy bieg życia i publi- cznej działalności ks. Lubomirskiej w .kraju, przytoczymy kilka mniej znanych szczegółów z ostatnich lat księżnej, spę- dzonych w stolicy ?nad modrym Dunajem”. Księżna marszałkowa Izabella Lubomirska urodziła się w r. 1733 w Warszawie jako pierworodna i jedyna córka Augusta Czartoryskiego wojewody ruskiego i Zofii z Sie- niawskich pierwszego ślubu Denhoffowej, wdowy po Stani- sławie Denhoffie kasztelanie krakowskim i hetmanie w. kor. Ks. Adam Kazimierz Czartoryski był jej jedynym bratem;: a że dziad macierzysty Adam Sieniawski hetman w. kor. oprócz córki Zofii Czartoryskiej nie pozostawił potomstwa, a matka Denhoffowa z pierwszym mężem nie miała dzieci, więc połowa owej olbrzymiej fortuny zgasłych rodów Sie- niawskicb, Opalińskich i Denhoffów, oraz rodowego majątku Augusta Czartoryskiego, stanowiły wiano księżniczki Izabelli, ’) Moje wspomnienia (Petersburg 1897) I. 18, 114. ’ 2 ) Pamiętniki (Lwów 1849), str. 78. ;t ) Obraz miasta Wiednia (Warszawa 1821), str. 65 i 71. 4 ) Puławy (Lwów 1887). Tom I, 90, 364; II., 316; III., 389. 5 ) Przegląd polski (Kraków 1896). Tom IV., str. 20, „) Pamiątka z Krzeszowic (Kraków 1845) str. 38. 109 ?pani 16 miasteczek i 53 włości”. Ks. Stanisław Lubomirski marszałek w. kor., jeden z najzacniejszych i najrozumniej- szych ludzi w Polsce, pojął ją w małżeństwo i objął w za- rząd: hrabstwo tenczyńskie, dobra mędrzechowskie, wiśni- ckie, łańcuckie, przeworskie, grzymalowskie, brzeżańskie i skolskie w Gałicyi, różne pałace i klucze dóbr willanow- skieh, staszowskich, opatowskich, międzyrzeckich, szaro- grodzkich, satanowskich i konstantynowskich w ziemiach Rzpłtej położonych. Ale i te niezmierzone obszary ziemi i niezliczone skarbce rodzinne nadwerężyły nadmierne wydatki, a ks. Lubomirska po śmierci męża (w Łańcucie d. 25 listopada 1783 r.) wziąć się musiała do kredki i rachunku. Król Stanisław August, mając z ks. Lubomirską wspól- nego dziada (Kazimierza Czartoryskiego, ojca Konstancyi Po- niatowskiej, matki króla) był jej ciotecznym bratem, i z tego powodu osiadła owdowiała ks. Lubomirska w Willanowie, a mając pałace w Mokotowie i Warszawie przebywała często na dworze królewskim. Co spowodowało zaś ks Lubomirską do opuszczenia w gniewie i na zawsze króla, Warszawy i Rzpltej, trudno naprawdę odgadnąć wśród wielu różnych plotek i domysłów. Księżna Lubomirska przeniosła się wtedy na stały pobyt do Paryża, gdzie w gmachu 1’alais-Royul dwa skrzydła dla siebie wybudowała. Burza społeczna, wzmagająca się nad Se- kwaną, która strąciła z rusztowania i głowę ks. Aleksandro- wej Lubomirskiej, wygnała jednak wkrótce ks. marszałkową ze stolicy Francyi. Wówczas schroniła się do Wiednia, a po- lubiwszy to miasto, osiadła w niem stale, zakupiwszy od ro- dziny lir. Esterhazy piękny pałac ?na wałach” obok Molker- bastei i ogrodu ludowego (Volksgarten) stojący ’). ’) llistoryę tego pałacu, wybudowanego przez Annę z ks. Lu- bomirskich hr. Mikołajową Esterhazy, podaliśmy przy spra- wozdaniu Towarzystwa Biblioteki polskiej w Wiedniu za rok 1896, str. 17?24. 9 110 Ks. Lubomirska miała cztery córki: Annę Krystynę, żonę Ignacego Potockiego z Kurowa marszałka w. litewskiego zmarłą wkrótce po ślubie, Aleksandrę wydaną za ministra Stanisława Potockiego z Biłgoraja (brata Ignacego), zmarłą w r. 1831 w Krakowie, Konstancyę, poślubioną Sewerynowi Rzewuskiemu hetmanowi polnemu koronnemu i słynną z pię- kności Julię, zamężną Janowi Potockiemu, matkę Alfreda i Artura hr. Potockich. Z tych córek tylko Konstancya Rzewu- ska mieszkała wraz z mężem stale przy księżnej w Wiedniu, wychowującej zarazem osierocone dzieci Julii Potockiej. Nie mając syna a pragnąc podtrzymać świetność rodu Lubomirskich, zaopiekowała się ks. Lubomirska synem Józefa Lubomirskiego, młodym Henrykiem Lubomirskim, kaszte- lanicem kijowskim (ur. 1767 r. zm . 1850 r.). Uwielbiany z rozumu i urody ks. Henryk Lubomirski wychowywał się przy stryjence w Wiedniu a poślubiwszy jej kuzynkę księżniczkę Teresę Czartoryską, córkę stolnika litewskiego, zamieszkał w pałacu ?nawałach”, który mu następnie (20listopada 1802r.), z zastrzeżeniem dożywotniego użytkowania, wraz ze zbiorami sztuki i dobrami przeworskiemi w podarunku oddała. Jak w Paryżu, tak w Wiedniu było usilnem dążeniem księżnej zbliżyć się do panującego domu. Ród i majątek da- wały jej do tego dostateczny tytuł. Dziad macierzysty, brat i mąż byli pretendentami do polskiego tronu, a olbrzymi ma- jątek dozwalał na prowadzenie dworu z królewskim przepy- chem. Księżnę przyjmowano też chętnie na cesarskim dworze i zapraszano na uroczystości rodzinne i dworskie. Powstała nawet pewna zażyłość z cesarzową Maryą Teresą, drugą żoną, a przy- jaźń z Maryą Ludwiką ,trzecią żoną cesarza Franciszka, która w r. 1814 obdarzyła ks. Lubomirską swoim portretem. Rodzina cesarska bywała również na zabawach w pałacu księżnej, a pamięć balu danego w r. 1805 z powodu zamia- nowania pani Sewerynowej Rzewuskiej damą gwiaździstego ’) Hetman Rzewuski, przebywający od rozbioru kraju stale w Wiedniu, wyjechał w r. 1811 do dóbr na Ukrainę i we wsi Hulaki d. 11 grudnia 1811 r. umarł. .111 orderu, jak również rozgłośnych szlichtad, koncertów, przed- stawień żywych obrazów i teatrów amatorskich przeżyła kilka pokoleń w Wiedniu. Lecz nie te świetne i huczne zabawy roznosiły imię ks. Lubomirskiej po stolicy rakuskiego państwa. Były niemi dzieła miłosierdzia. ?Nie wiedziała ręka prawa, co lewa dawała”, pisała Gazeta Wiedeńska we wstępnym artykule Nru 338 z dnia 3 grudnia 1816 r , poświęconym oddaniu publicznego hołdu tej pani, co była erste Person ihrer Nation i która ukry- wając się ze swemi dobrodziejstwami, ?iluż uratowała nie- szczęśliwych w Wiedniu, ile łez obtarła i ileż za nią wznie- siono dziękczynnych modłów”. Trudno wyliczać wszystkie szlachetne i dobroczynne postępki księżnej w Wiedniu, lecz dla przykładu przytoczymy jeden. Po nieszczęśliwej kampanii 1809 r. zawalonym był Wie- deń rannymi, chorymi, kalekami i ludźmi zubożałymi przez wojnę. Szpitale i domy schronienia nie wystarczały. Wów- czas zebrało się 160 pań i zawiązało t. zw. Gesellschaft ade- liger Frauen zur Beförderung des Guten und Nützlichen”. To towarzystwo wybrało wydział z 12 dam złożony i podzie- liło Wiedeń na 12 opiekuńczych okręgów. Damy wydziałowe: hr. Ludwika z Rzewuskich Antoniowa Lanckorońska i hr. Konstancya Rzewuska, córka ks. Lubomir- skiej, trzymając nieustannie ręce w kieszeni, były duszą oży- wiającą stowarzyszenie i wybrany komitet opiekuńczy. ?Dwóch lekarzy ? pisze Gazeta Wiedeńska w Nr. 28 i 35 z r. 1811 ? doniosło do pałacu ks. Lubomirskiej o roz- paczliwym stanie szpitala na Landstrasse, utrzymywanego i obsługiwanego przez Elżbietanki, któremu zbywa na wszy- stkiem, nawet na winie dla sióstr i chorych”. Hr. Rzewuska poszła natychmiast do szpitala, do wy- działu stowarzyszenia i na miasto po kweście. Odrazu 5000 złr. następnie 1500 złr., kilka beczek wina, ofiara Polki w kwo- cie 200 złr. ( Wiener Zeitung Nr 70) i dar nieznanego przyja- ciela ludzkości, wynoszący 1765 złr., którym niewątpliwie 112 była ks. Lubomirska, wpłynęły w krótkim przeciągli czasu do pustej kasy klasztornego szpitala. Hr. Rzewuska była też ową ?lewą ręką matki, roz- rzucającą po Wiedniu pieniądze i weksle, o której kostnie- jąca już ?prawa ręka” księżnej nie wiedziała. Dobroczynność i hojność w jałmużnie nie stały się je- dnak jedynemi przyczynami upadku majątku p. Sewerynowej Rzewuskiej ’) i obdlużenia skarbów ks. Lubomirskiej. Księżna otaczała się cudzoziemcami, szczególniej Francuzami, powie- rzając im zarząd majątku. Malkontent polski, jenerał Corti- celli, był jej poufnym doradzcą w Wiedniu, Biskup z Laon wodził rej w Łańcucie, zaś pp. Jean cle la Chaise i Fran- çois Gabard de Vaux, sekretarze księżnej, w jej pałacu ?na wałach”. Jak rozrzutne i nieoglęclne musiały być ich rządy, świadczą ogłoszenia w inseratach Gazety Wiedeńskiej, iż ks. Lubomirska płaci co miesiąc wszystko gotówką i zapłaci za- ległości (w r. 1812), lecz w przyszłości nie będzie dopełniać zobowiązań w jej imieniu zaciąganych. W sędziwym wieku zapadała księżna coraz częściej i dłu- żej na zdrowiu, a w chorobie odwiedzał ją brat ks Adam Czartoryski i cesarzowa Marya Ludwika. Zapalenie płuc zer- wało w d. 25 listopada 1816 r. nić życia księżnej, liczącej lat 88. W kodycylu z d. 6 maja 1806 r. rozdzieliła ks Lubo- mirska swoje dobra ziemskie pomiędzy dzieci i wnuków, po- czyniła hojne zapisy dla kościołów, szpitali, swej ?czeladzi” i rozporządziła, ażeby w Wiedniu pogrzebaną została. 1 ) Na żądanie wiedeńskich i brodzkich bankierów, oraz różnych kupców i osób otwarto ? zaraz po śmierci ks. Lubo- mirskiej ? zbieg wierzycieli do majątku hr. Rzewuskiej, a zgło- szone pretensye wynosiły 4 miliony złr. Hr. Rzewuska (matka emira Wacława Rzewuskiego.) podejmowała jeszcze w r. 1818 na odziedziczonych dobrach (w Hrchorówce) cesarza Alexandra I z królewskim przepychem, lecz nie zdołała uchronić, pomimo znakomitych zdolności prawniczych i usiłowań t. zw. Komisy i Rzewuskich”’, i reszty majątku położonego za kordonem od upadku. Hr. Rzewuska umarła w wielkim niedostatku w r. 1837 w Kamieńcu Podolskim. 113 Po przewiezieniu zwłok do kościoła lei Jen Schotten na Freiung i odprawionem na dniu 28 listopada t. r. nabo- żeństwie żałobnem, złożono ciało księżnej na cmentarzu w Wab ring. Kapliczka z ciosowego kamienia, po lewej stronie gór- nej części cmentarza wystawiona, z krzyżem Pańskim na ścianie, przykrywała sklep, w którym aż do r. 1885 spoczy- wały same jedne zwłoki ks. Lubomirskiej. Z powodu zamknięcia cmentarza w Wab ring i wezwa- nia do usuwania zwłok i pomników, przewieziono w pierw- szych dniacli grudnia 1885 r. śmiertelne szczątki ks. mar- szałkowej do Clalicyi. Jaki los spotkał ?pałac na wałach” opowiedzieliśmy w historyi tego pałacu; a z dniem jego zbu- rzenia zgasły i wspomnienia o ks. Izabelli Czartoryskiej w Wiedniu. 113 Po przewiezieniu zwłok do kościoła lei Jen Schotten na Freiung i odprawionem na dniu 28 listopada t. r. nabo- żeństwie żałobnem, złożono ciało księżnej na cmentarzu w Wab ring. Kapliczka z ciosowego kamienia, po lewej stronie gór- nej części cmentarza wystawiona, z krzyżem Pańskim na ścianie, przykrywała sklep, w którym aż do r. 1885 spoczy- wały same jedne zwłoki ks. Lubomirskiej. Z powodu zamknięcia cmentarza w Wab ring i wezwa- nia do usuwania zwłok i pomników, przewieziono w pierw- szych dniacli grudnia 1885 r. śmiertelne szczątki ks. mar- szałkowej do Clalicyi. Jaki los spotkał ?pałac na wałach” opowiedzieliśmy w historyi tego pałacu; a z dniem jego zbu- rzenia zgasły i wspomnienia o ks. Izabelli Czartoryskiej w Wiedniu.


SPIS RZECZY.
Str.
Wojskowa reprezentacya Galicyi po pierwszym rozbiorze
kraju (1781?1791)
1
19-letni podpułkownik baron Karol Larisch
29
Zginął jak Berek pod Kockiem
51
Dukat pani Kasztelanowej Kamieńskiej
65
Poskromienie plotkarza
75
Przygody hrabiów Strassoldo
85
Dwie Polki zmarłe na obczyznie
97
I. Elżbieta z Kępińskich księżna Sasko – Koburgska 101
II. Izabella z Czartoryskich księżna Lubomirska . . 108
Ryciny.
1. Gwardzista galicyjski pieszo.
2. Gwardzista galicyjski pieszo.
3. BaronKarolLarisch
4. Berek Joselowicz
SPIS RZECZY.
Str.
Wojskowa reprezentacya Galicyi po pierwszym rozbiorze
kraju (1781?1791)
1
19-letni podpułkownik baron Karol Larisch
29
Zginął jak Berek pod Kockiem
51
Dukat pani Kasztelanowej Kamieńskiej
65
Poskromienie plotkarza
75
Przygody hrabiów Strassoldo
85
Dwie Polki zmarłe na obczyznie
97
I. Elżbieta z Kępińskich księżna Sasko – Koburgska 101
II. Izabella z Czartoryskich księżna Lubomirska . . 108
Ryciny.
1. Gwardzista galicyjski pieszo.
2. Gwardzista galicyjski pieszo.
3. BaronKarolLarisch
4. Berek Joselowicz
SPIS RZECZY.
Str.
Wojskowa reprezentacya Galicyi po pierwszym rozbiorze
kraju (1781?1791)
1
19-letni podpułkownik baron Karol Larisch
29
Zginął jak Berek pod Kockiem
51
Dukat pani Kasztelanowej Kamieńskiej
65
Poskromienie plotkarza
75
Przygody hrabiów Strassoldo
85
Dwie Polki zmarłe na obczyznie
97
I. Elżbieta z Kępińskich księżna Sasko – Koburgska 101
II. Izabella z Czartoryskich księżna Lubomirska . . 108
Ryciny.
1. Gwardzista galicyjski pieszo.
2. Gwardzista galicyjski pieszo.
3. BaronKarolLarisch
4. Berek Joselowicz
SPIS RZECZY.
Str.
Wojskowa reprezentacya Galicyi po pierwszym rozbiorze
kraju (1781?1791)
1
19-letni podpułkownik baron Karol Larisch
29
Zginął jak Berek pod Kockiem
51
Dukat pani Kasztelanowej Kamieńskiej
65
Poskromienie plotkarza
75
Przygody hrabiów Strassoldo
85
Dwie Polki zmarłe na obczyznie
97
I. Elżbieta z Kępińskich księżna Sasko – Koburgska 101
II. Izabella z Czartoryskich księżna Lubomirska . . 108
Ryciny.
1. Gwardzista galicyjski pieszo.
2. Gwardzista galicyjski pieszo.
3. BaronKarolLarisch
4. Berek Joselowicz
SPIS RZECZY.
Str.
Wojskowa reprezentacya Galicyi po pierwszym rozbiorze
kraju (1781?1791)
1
19-letni podpułkownik baron Karol Larisch
29
Zginął jak Berek pod Kockiem
51
Dukat pani Kasztelanowej Kamieńskiej
65
Poskromienie plotkarza
75
Przygody hrabiów Strassoldo
85
Dwie Polki zmarłe na obczyznie
97
I. Elżbieta z Kępińskich księżna Sasko – Koburgska 101
II. Izabella z Czartoryskich księżna Lubomirska . . 108
Ryciny.
1. Gwardzista galicyjski pieszo.
2. Gwardzista galicyjski pieszo.
3. BaronKarolLarisch
4. Berek Joselowicz
SPIS RZECZY.
Str.
Wojskowa reprezentacya Galicyi po pierwszym rozbiorze
kraju (1781?1791)
1
19-letni podpułkownik baron Karol Larisch
29
Zginął jak Berek pod Kockiem
51
Dukat pani Kasztelanowej Kamieńskiej
65
Poskromienie plotkarza
75
Przygody hrabiów Strassoldo
85
Dwie Polki zmarłe na obczyznie
97
I. Elżbieta z Kępińskich księżna Sasko – Koburgska 101
II. Izabella z Czartoryskich księżna Lubomirska . . 108
Ryciny.
1. Gwardzista galicyjski pieszo.
2. Gwardzista galicyjski pieszo.
3. BaronKarolLarisch
4. Berek Joselowicz


Pozdrawiam  i wkrótce doślę następne materiały

Jerzy Larisch und Gross Nimsdorf z Bulowic

Skomentuj artykuł

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

+ 40 = 42

Scroll to Top